piątek, 15 listopada 2013

Część XX - Opowieść Aniela

- Po co to wszystko? Jaki sens ma zwoływanie najwyższej rady w tak absurdalnej sprawie? I dlaczego muszę brać w tym udział?

- Pierwszy razy słyszę od ciebie tak wiele pytań w tak krótkim czasie Anielu. Wszyscy wiemy, że czas leci nieustannie, a ludzie zamiast się uczyć na błędach popełniają je coraz częściej i są one niewybaczalne. Co do ciebie... Jesteś prawą ręką Kamaela i musisz wraz z nim reprezentować Potęgi.

- Niewybaczalne?! Nie ma takiego grzechu, który by nie mógł zostać wybaczony Kalielu. Zapomniałeś już dlaczego tak właściwie istniejemy?

- Nie chcesz chyba mi powiedzieć, że bez względu na wszystko mamy pomagać tym niewdzięcznym istotom. Przez nich nasz Stwórca odwrócił się od nas! Nie mógł znieść szerzącej się na Ziemi zarazy. Naszym zadaniem będzie wnieść nowy ład i porządek w ten świat.

- Brak naszego Pana mocno zmącił ci umysł bracie, zbyt mocno. Wszyscy jesteście zaślepieni nienawiścią i przepełnieni zazdrością.

- Zazdrością? Nie bądź śmieszny. Niby czego byśmy mieli im zazdrościć? Oni są...

Nagle wypowiedź Kaliela przerwał trzask otwierających się wrót do sali Sądu Najwyższego.
Zza zakrętu ogromnego korytarza wyłonili się przywódcy chórów anielskich w tym sam Metatron - prawa ręka Boga. Wszyscy weszli i zajęli swoje miejsca. Aniel usiadł po prawej stronie Kamaela i przyglądał się w ciszy całej rozprawie. Ku jego zdziwieniu nie tylko jemu nie podobał się pomysł masowej anihilacji ludzi. Lecz niestety wszyscy dowódcy byli za nią i gdy właśnie miała paść ostateczna decyzja Aniel zerwał się i wyjął swój miecz - Zwodzącą Nadzieję.

- NIE ZGADZAM SIĘ! NIE MOŻECIE TEGO UCZYNIĆ! PRZEMYŚLCIE TO WSZYSCY! TO MOŻE BYĆ NAJGORSZY Z MOŻLIWYCH BŁĘDÓW, MIELIŚMY IM POMAGAĆ, A NIE ZABIJAĆ!

Krzyk Aniela był słyszalny nawet poza Księżycowym Pałacem. Wszyscy skierowali spojrzenia w jego stronę. W oczach Kamaela płonął żywy ogień i chwycił miecz swojego generała.

- Zamilcz Anielu. Decyzja została podjęta. Nic na to nie poradzisz, ludzie...

Aniel mu przerwał, pchnął miecz w jego stronę lecz Kamael uniknął ciosu raniąc tylko swoją dłoń. Krew sączyła się obfitym strumieniem.

- Mają prawo żyć tak samo jak my.

Anioł opuścił głowę na dół i rozwinął dwie pary swych potężnych śnieżnobiałych skrzydeł po  czym rzucił się na swojego dowódce. Atakował raz za razem, kolejny cios był szybszy od poprzedniego. Kamael nawet nie zdążył sięgnąć po ostrze więc zostało mu bronić się swoją tarczą. Gdy wszyscy zrozumieli co tak naprawdę się stało rzuci się na Aniela próbując go obezwładnić. Aniel nie dawał za wygraną. Parował ataki innych i sam wyprowadzał kontry. Nagle Metatron, który temu wszystkiemu się przyglądał zniknął i pojawił się za Anielem uderzając go swoim olbrzymim młotem - Łamaczem Chmur. Zbroja Potęgi roztrzaskała się na małe odłamki, a sam anioł upadł z hukiem na posadzkę. Metatron chwycił go za szyję i uniósł do góry patrząc mu głęboko w oczy. W oczach Aniela dostrzegał gniew ale i także błaganie o pomoc. Prawa ręka Stwórcy podszedł do balustrady przez którą było widać zaledwie ułamek Królestwa Bożego. Wystawił rękę, w której trzymał Aniela nad przepaścią.

- Skoro jesteś tak nieustępliwy i oddałbyś własne życie za życie marnej istoty dam ci szansę. Ześlę cię w miejsce gdzie kwitnie potężne zło. Wypleń je a znajdziesz miejsca następne. Wyczyść je wszystkie, a cofnę wyrok.

Po tych słowach cisnął aniołem w dół, który leciał z niewyobrażalną prędkością w kierunki świata śmiertelnych. Gdy przekroczył granicę zauważył wielkie miasto lecz zaraz po tym oślepił go ogień - zaczął się palić. Minęło niewiele czasu i poczuł jak jego ciało przecina jeden z wieżowców po czym wbija się w kolejny. Był przywalony kilkutonowym gruzem. Słychać było tylko przytłumiony zew chaosu, który spowodował. Kilnaście minut zajęło mu odzyskanie przytomności. Ku jego zdziwieniu poczuł się lżej, jakby ktoś pomagał mu się wydostać. W owej chwili wyczuł także demona, konkretniej wampira. - A więc to o nich chodzi - pomyślał Aniel. Wiedział, że jego misja właśnie się rozpoczęła.

niedziela, 3 listopada 2013

Część XIX - Poszukiwanie anioła

*Patrick*
Kiedy wreszcie zauważyłem, że lekarz zasnął, przetarłem oczy i napiłem się szklanki wody. Zamierzałem dołączyć do konwersacji anioła z Kamilą a moim zdaniem Shinra by tylko przeszkadzał... Zanim zrobiłem pierwszy krok na schodach prowadzących na górę coś mną wstrząsnęło. Nie, to nie alkohol uderzający mi do głowy - wampira nie da się upić tylko brak zapachu anioła i ten błogi spokój oraz cisza. W mgnieniu oka znalazłem się na górze i wparowałem do pokoju, w którym przybywała Mroczna Gwiazda.
- Kamila! Nic ci nie jest?! Co się stało?! Gdzie anioł?!
Odwróciłam beznamiętne spojrzenie, do tej pory wbite w okno, w wampira.
- Nic mi nie jest. Wyszedł.
Powiedziałam całkowicie spokojnym głosem. Miałam okazję ochłonąć po rozmowie z Anielem i w tej chwili myśli zaprzątało mi głównie rozmyślanie nad tym, co mi powiedział.
- I tak po prostu go puściłaś?! Nic o nim nie wiemy!
- Rzeczywiście nic o nim nie wiemy, ale ja przynajmniej byłam w stanie trzeźwo ocenić całą sytuacje. Przypominam, że to ty się upiłeś i zostawiłeś mnie z nim... tak w ogóle... czemu nie jesteś pijany?
- Bo się nie upiłem? Wampiry nie są takie słabe jak wy.
- Powiedz mi jaką masz pewność, że nie zabija teraz ludzi? I tak przez niego zginęło kilkaset osób...
- Tobie najwyraźniej pierwszy lepszy z ulic może wcisnąć kity...
- Oczekiwałeś, że go zabiję? Gdybyś nie udawał zalanego w trupa, mógłbyś sam go zatrzymać.
- Uważałem, że Shinra by nam tylko przeszkadzał... aaaa, może chcesz mi powiedzieć, że sama nie dałabyś mu rady? - uśmiechnął się szyderczo.
- Już wystarczająco osób musiałam przez ciebie zabić. Nie miałam ochoty mieć na sumieniu kolejnej osoby.
Oparłam się plecami o ścianę, krzyżując ręce.
- W takim razie bohaterko siedź sobie tutaj z założonymi rękoma a tym razem ja pójdę odwalić czarną robotę!
Po tych słowach skierował krok w kierunku drzwi.
- Ooo.. to będzie jakaś nowość. Chociaż raz ja nie będę musiała wszystkim się zajmować.
Powiedziałam, ruszając za wampirem.
- Poza tym, jakby nie było też ponosisz za to odpowiedzialność.
Wyjął kosę i skierował ją w moją stronę.
- Tak więc skoro ja ponoszę odpowiedzialność, ja się tym zajmę. Odpocznij sobie, nadeszła moja kolej spłacić dług...
Wyjęłam miecz, odsuwając nim od siebie kosę Patricka.
- Nie ty będziesz mi mówił co mam robić. Poza tym, ochrona miasta to mój obowiązek. Jeżeli Aniel spróbuje zrobić komuś krzywdę, zajmę się nim.
- Ty go puściłaś więc to ty odpowiesz za każdą istotę którą ten psychol zabił.
Mówiąc to kierował się do wyjścia.
- Nie mamy pewności, czy komuś coś zrobi!
Ruszyłam za nim. Niby nie powinnam się nim przejmować, ale nie miał prawa twierdzić, że przeze mnie komukolwiek może się coś stać.
*Patrick*
Gdy wyszedłem na zewnątrz rozejrzałem się wokół próbując zlokalizować anioła. Niestety jego trop urwał się. Stałem jak wryty, nie wiedziałem dokąd mam zmierzać. Mroczna Gwiazda Nadziei wyszła za mną.
- Więc gdzie idziemy?
Zapytała beznamiętnie. Założę się, że wolałaby zostać, ale po tym, co powiedziałem zapewne uznała, że musi iść ze mną.
- Gdybym wiedział nie stałbym tutaj jak słup...
- Z tego co mówił, sądzę, że będzie próbował się pozbyć wszystkich tobie podobnych stworzeń. Nie sądzę, żeby chciał zrobić krzywdę ludziom, ale jak chcesz go szukać, radzę od tego zacząć.
- Tylko gdzie mogą znajdować się wampiry...
- Akurat to to ty powinieneś wiedzieć.
Nagle mnie oświeciło...
- Kanały pod miastem!
- Więc prowadź.
Rozejrzała się dookoła. Kiedy się upewniła, że nikogo nie ma w pobliżu założyła pelerynę i maskę.
- To twoje miasto, ja nie wiem gdzie są kanały.
- Tak się składa, że moim zadaniem jest chronić to, co znajduje się na powierzchni. Kanały nie wliczają się w skład mojej pracy.
- Czasem współczuje miastu - wyszeptałem. Tak więc chodźmy, po drodze może znajdziemy wejście.
- Co miałeś na myśli?
- A jak myślisz? Zresztą nie ma czasu na użeranie się... Zacząłem przyspieszać.
Oczy jej płonęły ze wściekłości, ale ruszyła za mną, bez słowa.
- Jak masz zamiar zejść do kanałów?
Zapytała po chwili.
- Przez to.
Pokazałem na właz, który znajdował się na środku chodnika.
- Świetnie... - Westchnęła ciężko, opuszczając głowę. - Zastanawiam się kiedy upadłam tak nisko, żeby łazić z wampirem po kanałach.
- Nikt nie każe ci wchodzić księżniczko.
- Nie przeginaj wampirze...
Zacisnęła ze złości pięści, cała płonąc.
- Nie ja jestem twoim wrogiem - po tych słowach wskoczyłem do kanału. Wtem zostałem znokautowany silną falą smrodu rozkładu i gówna.
- Czyżby zapach kanałów był dla ciebie za mocny?
Uśmiechnęła się, patrząc na moją minę, po czym sama wskoczyła do środka. Żeby znieść jakoś smród i nie zwymiotować, musiała oddychać przez materiał peleryny.
- Jak widać nie jest ci on obcy.
- Przypominam ci, że to członkowie twojej rasy dekują obecnie w kanałach.
- Prawdopodobnie. Nie jestem do końca pewny ich miejsca pobytu ale to miejsce przyszło mi pierwsze na myśl.
- Więc musiałeś mieć ku temu powód...
 Itatsuke musiał zebrać armię krwiopijców więc gdzie miałby ich pomieścić jak nie tu? Nie wykluczone, że są tu też wampiry nocnej klasy.
- Nie możesz ich wyczuć, albo coś? Im mniej czasu tutaj spędzimy tym lepiej.
- Przez ten smród nic nie czuje... To kolejny powód dlaczego by mieli ukrywać się tutaj.
-  To znakomicie... masz pojęcie, że te kanały ciągną się przez całe miasto? Szczerze wątpię, żeby się nam udało cokolwiek w nich znaleźć.
- Myślisz o tym samym co ja? - na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Spojrzała na mnie z niepewnością.
- Nie... nie mam bladego pojęcia o czym mówisz.
- Rozdzielmy się. Będziesz mnie tylko spowalniać...
-  Ciekawe kto kogo będzie spowalniał. Poza tym, jakbyś nie zrozumiał, te kanały ciągną się przez całe miasto. To istny labirynt. Nawet jakbyśmy się rozdzielili i tak musielibyśmy przejść pół miasta, ciągle klucząc.
- W takim razie właź mi na plecy!
- Co?
- Rozdzielanie tylko ułatwi Itatsuke eliminacje kogoś z nas a ja jestem najszybszym wampirem. Właź.
- Nie dzięki... wolę już błądzić sama. Moja duma lepiej to zniesie.
- Zamknij się wreszcie tu nie chodzi o ciebie tylko o całe miasto. Właź bo cię zmuszę!
- Zbliż się do mnie a będę zmuszona cię spalić! Wolę już przebiec całe te kanały niż dać się tak ośmieszyć!
Pokręciłem oczami.
-Złap się mocno.
Złapałem Kamilę jak pan młody pannę młodą i zacząłem biec szybciej niż najlepszy maratończyk.
- Mówiłam, że masz się do mnie nie zbliżać! Jak chcesz to idź se sam, ale mnie postaw!
Milczałem, przyspieszając biegu.
- Jeżeli mnie w tej chwili nie postawisz, będę zmuszona cię zabić.
- Zamilcz wreszcie! Znalazłem trop...
- Tak jakby mnie to obchodziło! Postaw mnie w tej chwili!
Próbowałem ignorować czcze gadanie Kamili, jednak średnio mi to wychodziło. Wyczuwałem niebezpieczeństwo i nie myliłem się. W moją stronę leciało kilka noży. Zrobiłem unik lecz jeden trafił mnie w ramię. Z balastem na rękach było mi znacznie trudnej się poruszać tym bardziej w biegu. Zatrzymałem się i postawiłem Mroczną Gwiazdę na ziemi.
- Zadowolona? A teraz lepiej się przygotuj.
Wyciągnąłem tkwiący w ramieniu nóż, odrzuciłem go na bok i uzbroiłem się w Artemis. Kamila nie odpowiedziała, wyciągając swój miecz.
Zza zakrętu wyszły dwie dziewczyny ubrane w współczesne stroje. Obydwie miały czerwone oczy jednakże różniły się długością i kolorem włosów. Jedna miała blond ścięte krótko, a druga czarne do pasa. Blond dziewczyna do złudzenia przypominała zastępczynię Mrocznej Gwiazdy Nadziei. Zamarłem...

poniedziałek, 2 września 2013

Część XVIII- Przesłuchanie (epizod 2)

Anioł przyodział koszulę i ruszył ostrożnie po schodach. Widać było po jego twarzy i koordynacji ruchowej, że jeszcze odczuwa skutki upadku. Mimo iż nie widać było żadnej powierzchownej rany co dowodzi jego niezwykłej regeneracji nie wyglądał na okaz zdrowia. Był bardzo wychudzony a jego blada skóra idealnie z tym współgrała. Nie zwracając zbytniej uwagi na Patricka i Shinrę, którzy dalej delektowali się winem poszłam za Aniołem.
- Tutaj jest chyba wystarczająco zaciszne miejsce.
Odrzekł anioł otwierając drzwi od jakiegoś pokoju.
-Więc o czym chciałeś pogadać?
Zapytałam, opierając się o drzwi i kładąc dłoń na rękojeści miecza. Aniel usiadł na łóżku i kątem oka obserwował broń swojego byłego wroga po czym odrzekł:
- To chyba oczywiste, że o tobie...
-Więc... zaczynaj.
- Bardzo w to wątpię by twoja moc została nadana przez Boga lub Szatana, nic podobnego nie wyczuwam. Zapewne zostaje ona przekazana w pokolenia na pokolenie. Nie mówię, że prosto od twoich rodziców ale może od dalszych krewnych... Musisz mi więcej o tym opowiedzieć, od kiedy wiesz, że masz moc?
-Sama nie wiem. Wydaje mi się, że od zawsze. Nie pamiętam kiedy pierwszy raz użyłam mocy władania ogniem. I nie sądzę, żeby ktokolwiek z mojej rodziny posiadał jakikolwiek dar. Z tego co wiem, wszyscy poza mną w mojej rodzinie są normalni. Zarówno pod względem nadnaturalnych umiejętności jak i stanu psychicznego.
Powiedziałam, wzruszając lekko ramionami.
- Może lepiej ukrywają te moce. Komu najbardziej ufasz z rodziny?
-Nikomu.- Odrzekłam beznamiętnie.- Nie mam w rodzinie osoby, która usłyszawszy ode mnie o mocy władania ogniem, nie zamknęłaby mnie w psychiatryku.
- Jednakże mnie nie znasz a mówisz mi o sobie bardzo dużo.
-Mimo to, odnoszę wrażenie, że ty wiesz o mnie więcej. Zresztą nie wyjawiłam ci żadnej informacji, która mogłaby mi zaszkodzić.
- W sumie masz rację. Wracając do twoich zdolności. Jestem prawie pewien, że masz ciekawe korzenie...
-Chyba raczej nie. Przeglądałam moją historię rodzinną i największe powiązanie z paranormalnymi zjawiskami mogli mieć moi przodkowie w średniowieczu. A i tak to raczej mało prawdopodobne.
- Czasy czarów i guseł... Naprawdę ciekawa epoka.
- Masz jeszcze jakieś ciekawe hipotezy dotyczące mojej osoby?
- Dość z teoriami. Gdybyś pozwoliła mi wejrzeć w twoja duszę...
Wyciągnęłam miecz i skierowałam jego koniec w Aniela.
-Nie pozwoliłabym. Mam pewne zasady. Nie pozwalam wampirom, aniołom ani jakimkolwiek innym stworom waszego pokroju spoglądać w moją duszę, pić krwi, zamieniać w jednego z was ani przerabiać na obiad.
- A nie da się na spokojnie? Zawsze jak wam ludziom coś się nie spodoba reagujecie w ten sam sposób... I jak wam tu pomóc.
-Powiedział Anioł, który niedawno próbował mnie zabić.
- Już się usprawiedliwiłem. Muszę powstrzymać Itatsuke, a przy okazji pomóc komu się da.
-To twoje ,,usprawiedliwienie" nie było wiele warte. Śmiem nawet twierdzić, że nie było warte nic.
- Co w takim razie zamierzasz zrobić? Chciałem cię zabić i jednocześnie pomóc.
-Pomóc? Zabawne... a niby w czym ty chciałeś mi pomóc?
- W uratowaniu miasta, zabiciu wampirów i pomóc ci lepiej zrozumieć samą siebie.
-Jak na razie jedyny wampir, którego chciałeś zabić jest moim sojusznikiem. I mów co chcesz, ale nie wierzę, żeby moja śmierć miała mi pomóc zrozumieć samą siebie albo uratować miasto.
- Powtórzę pytanie, co zamierzasz teraz zrobić? Chciałem was zabić.
-Sama nie wiem. Nie zabijam bez potrzeby. Właściwie wolę nie zabijać wcale... najwyżej oddam cię w ręce Patricka. On będzie wiedział lepiej jak się tobą zająć.
- Ten twój Patrick jest teraz w stanie upojenia
-Nie przesadzaj. Nie wierzę, żeby upił się aż tak szybko.
Wtem z dołu rozległo się głośne śpiewanie Patricka.
-Ah tak?
Na twarzy Aniela zaczął malować się uśmiech.
Zacisnęłam usta, pochylając głowę w dół.
-Nawet jeżeli to... to jeszcze o niczym nie świadczy.
Wtedy anioł wstał i podszedł do okna próbując je otworzyć.
-Planujesz zwiać?
Zapytałam, zbliżając się do anioła. Miecz ciągle trzymałam w pogotowiu.
- I tak mnie nie zabijecie a wiem, że raczej mnie nie znosisz więc po co mam tu siedzieć.
Mówiąc to zdejmował koszulę należąca do Shinry.
-Jak wolisz. -Powiedziałam beznamiętnie. -Ale uprzedzam cię. Usłyszę, że ktoś w mieście został ranny przez ciebie, zaszkodzisz w najmniejszym stopniu mojemu miastu, albo chociaż przestraszysz dzieci na placu zabaw, to znajdę i cię i zabiję. Jasne?
Powiedział, patrząc na Anioła morderczym spojrzeniem.
- Możesz już zacząć szukać, właśnie lecę zepchnąć dzieciaka z huśtawki.
Po tych słowach Aniel rozwinął swe ogromne szare skrzydła i poleciał w stronę centrum miasta.
Pokręciłam głową, krzyżując ręce. Niby mogłabym go zatrzymać, ale w sumie po co? Zamknęłam okno i wróciłam do Shinry i Patricka, którzy dalej pili. Kiedy jednak zobaczyłam, że wampir już padł a Shinra jest całkowicie pijany, ściągnęłam maskę oraz pelerynę i poszłam do pokoju, w którym zwykle spałam, kiedy lekarz zakazywał mi powrotu do domu w stanie, w którym byłam.

piątek, 28 czerwca 2013

NATSUYASUMI !!!

Z racji tego, że nastał tak upragniony i przez wszystkich wyczekiwany okres wakacyjny, ja Patrick van Lavender oraz Mroczna Gwiazda Nadziei życzymy wam, drogim czytelnikom, szczęśliwego (krwawego) oraz udanego (piekielnie gorącego) upragnionego wypoczynku wolnego od nieumarłych, krwiopijców i upierdliwych aniołów :)

środa, 12 czerwca 2013

Część XVIII - Przesłuchanie

Siedzieliśmy już kilka godzin, przyglądając się nieprzytomnemu aniołowi. Miałam nadzieję, że szybko się obudzi. Nie powinnam zostawiać tyle ludzi pod tym budynkiem, ale Aniel stanowił większe zagrożenie. W pewnym momencie Shinra wyszedł kupić coś do jedzenia. Średnio mi się widziało zostanie tylko z Patrickiem. Zwłaszcza po ostrej wymianie zdań, którą odbyliśmy kilka godzin temu.

*Patrick*
Wyciągnąłem kosę i podszedłem przystawić ją naszemu gościowi do gardła na wypadek gdyby okazał się sprytniejszy niż nam się wydaje. Nie zamierzałem czekać dłużej aż on z łaski swojej będzie mieć zamiar oprzytomnieć. Uderzyłem go kilka razy w twarz i widać było od razu, że już nie śpi.


-Witamy wśród żywych aniołku.


Uśmiechnąłem się szyderczo patrząc mu w oczy. To, że życie samego wysłannika niebios zależy ode mnie dawało mi ogromną satysfakcję. Czas przygotować się do przesłuchania.


-Teraz sobie pogadamy. Mroczna Gwiazdo Nadziei, a może również dołączysz się do konwersacji?


Wstała z kanapy i podeszła do mnie i Aniela. Miecz cały czas trzymała w pogotowiu. Nie odezwałam się, tylko kiwnęłam głową, że może zaczynać.


-No więc aniołku... powiesz mi na jaką cholerę tu jesteś!


-Nic wam nie powiem. - Wymamrotał anioł.


Uderzyłem go pięścią w twarz.


-Gadaj!


Anioł milczał patrząc się bez jakiejkolwiek oznaki, że się boi.


-Dlaczego zamierzałeś nas zabić? Dlaczego tu jesteś?! - Wrzeszczałem na anioła jak opętany. Miałem już dosyć całej tej sytuacji i czułem, że będę musiał go zabić więc przycisnąłem ostrze kosy mocniej, a z jego szyi powoli ciekła krew.


Śmieć... - ponownie wymamrotał po czym skierował swój wzrok na mnie stojącą obok.


-Może
ty przemówisz mu do rozsądku?
*Kamila*

Podeszłam do Aniela. Nie wyciągnęłam miecza. Spojrzałam mu w oczy, nie wyrażając postawą ani mimiką twarzy żadnych uczuć.


-Dlaczego próbowałeś nas zabić? Co byś na tym zyskał?


-Ja nigdy na niczym nie zyskuje... nie to co wy.


-Więc po co?


-Nic wam nie powiem.


-Co masz na myśli, mówiąc, że coś zyskujemy? Jeżeli chodzi o moją pracę, robię to bezinteresownie.
Odpowiedziałam, wciąż pozbawiona jakichkolwiek emocji.


-Zyskujesz, mimo iż możesz tego nie chcieć. Czynicie "dobro" dla wyższych i podświadomych korzyści. W waszych umysłach zbiera się brud, którego nie da się wyczyścić. Ludzie i inne brudne stworzenia skaziły to wszystko, co ofiarował im Ojciec. To miasto jak i wiele innych miejsc, jest jedną wielką wylęgarnią pasożytów, morderców i innych paskudnych stworzeń. Twoje cele mogą się wydawać w prawdzie bardzo dobre ale z tobą czy też bez to wszystko w końcu upadnie. Wszyscy zmierzają do nieświadomej destrukcji samoistnienia... nieświadomej... dlatego On wam wybacza...


Ostatnie słowa anioł wymówił z wielkim trudem, a w jego głosie pojawił się żal. Spuścił wzrok i milczał.


-Wiem lepiej niż ktokolwiek inny jak okrutni i podli potrafią być ludzie. Większość rzeczywiście potrafi głównie niszczyć. Ale nie możesz wrzucać wszystkich do jednego worka i uważać, że każdy kto jest człowiekiem, jest zły.


-Dlatego tu przyszedłem...


-To znaczy?


-Nie chciano dać wam kolejnej szansy. Nie chciano wam wybaczyć mimo iż Stwórca wybaczyłby. Oni nie są tacy jak wy ich opisujecie... niektórzy wcale nie są lepsi...


-Mów po ludzku. Kto nie chce nam wybaczyć? Chyba nie ma osoby ważniejszej niż stwórca, prawda?


-Nie istnieje nikt potężniejszy od niego... ale od dawna nie rozmawiał z nami... przestaliśmy go słuchać...


-Więc kto wam wydaje rozkazy?


-Mi już nikt nie wydaje rozkazów... moi bracia są zaślepieni nienawiścią do innych od siebie... Ja muszę znaleźć coś co ich wszystkich przekona, coś co da szansę na lepszą przyszłość.


-I dlatego próbowałeś nas zabić?


-Źródłem całego zamieszania jest wampir...


W tej chwili cichą konwersacje przerwał krzyk Patricka.


-Jaki wampir?! Chyba nie masz na myśli mnie!


Oczywistym było, że nie rozumie, żeby to wszystko było przez niego, że to on sprowadził na to miasto nieszczęście. Nie wierzyłam, żeby to była prawda.


-Nie, to nie o ciebie głównie chodzi... głównie...


Widać było, że poczuł ulgę, po tym co powiedział anioł. Ponownie wtrąciłam się do rozmowy.


-Skoro chodzi o wampiry, a cała wina nie należy do Patricka to czemu chciałeś nas zabić?


-Chce wyeliminować każdego kto nie jest człowiekiem by mieć pewność...


-I twierdzisz, że ja nim nie jestem?


-Jeśli uważasz, że nim jesteś musisz się jeszcze raz dobrze przyjrzeć.


-Co masz na myśli?


Pierwszy raz od początku tej rozmowy, w moim głosie słychać było autentyczne zaciekawienie. odruchowo spojrzałam na siebie, jednak zaraz znowu wbiłam wzrok w Aniela.


-Nie zastanawiałaś się... skąd posiadasz swoje zdolności? Od urodzenia? A może nabyte w trakcie życia?


-Mam je o zawsze. Słyszę i widzę, też duchy, ale nie sądzę, żeby przestało mnie to czynić człowiekiem.


-Bynajmniej nie jesteś istotą ludzką w stu procentach ale...
Wtedy Patrick nagle przerwał wypowiedź Aniela.


-Do rzeczy! Powiedz o jakiego wampira ci chodzi! Wyjaw mi jego imię!
Aniel spojrzał w oczy Patricka po czym rzekł:


-Widzę w twoich oczach rozpacz... Straciłeś rodzinę... a także bliską choć daleką ci osobę... tak, to on ją zabił...


-Jak ty...


Patrick wyglądał na autentycznie zszokowanego. Samo spojrzenie w oczy ujawniło Anielowi, myśli wampira.


-Jak się nazywa ten wampir?


-Itatsuke. - Odparł anioł.

Patrick wyglądał jakby całkowicie stracił kontakt z rzeczywistością. Widząc, że skończyli rozmowę, wróciłam do tematu, który mnie nurtował.


-Skoro nie jestem człowiekiem, to niby kim?


-Czy to naprawdę takie ważne? - Wtrącił Patrick, otrząśnięty już z szoku.


-Dla mnie tak, więc się nie wtrącaj.


-Myślę, że jesteś człowiekiem w połowie, ponieważ w twojej duszy znajduje się jakże oddzielny od pierwiastka ludzkiego... pierwiastek żywiołu. Kto wie? Może sam Stwórca obdarzył cię tym? Jest jeszcze ktoś jeszcze kto mógłby to zrobić ale bardzo w to wątpię.


-Ktoś inny, znaczy kto?


Słowa anioła trochę mnie przeraziły, ale musiałam wiedzieć kim naprawdę jestem.


-Jad Boga... Samael. A może któryś z twoich rodziców również ma pozaludzkie zdolności?
 

Odpowiedź wydała mi się aż nazbyt oczywista, jednak musiałam się chwile zastanowić. Czy kiedykolwiek miałam postawy, żeby uważać, że mają nadludzkie zdolności? Nie... to było niemożliwe.

-Na pewno nie.


-Skąd taka pewność? Widzę, że wątpisz w to co mówisz. W takim razie po co w ogóle stwierdzać coś czego do końca nie jest się pewnym?


-Jestem pewna. Nie ma możliwości, żeby ktokolwiek z moich bliskich miał nadprzyrodzone zdolności.


-Może ukrywają to lepiej niż ty...


-Nie sądzę... wiedziałabym o tym. Wyczułabym, gdyby któreś władało jakąś mocą.


-Nie mam zamiaru rujnować twoich przekonań, każdy ma swoje i dba o nie jak o własną duszę.


-WRÓCIIIŁEEEM! Żyjecie jeszcze?


Dobiegł do nas głos Shinry, który wparował do mieszkania, otwierając z hukiem drzwi. W obu rękach trzymał siatki z jedzeniem. Wyglądał jakby sporo wypił przed przyjściem tutaj.
Na wejście Shinry do domu anioł odruchowo próbował wstać ale poczuł ból przy szyi i zorientował się, że nadal wampir ma go w potrzasku. Gdy Patrick zauważył reakcję Aniela ku jego zdziwieniu schował swoją broń. Aniel usiadł i spojrzał na lekarza.


-Ooo... obudziłeś się. Jak miło. Spodziewałem się, że ta dwójka się pokłóci i poszatkują wszystko na strzępy. Ale to dobrze, że żyjesz... powinniśmy to uczcić!
Powiedział Shinra i chwiejąc się na nogach wyjął kilka puszek z piwem z jednej z siatek.


-A masz może wino? - Spytał Patrick podchodząc do siatki z zakupami.


Anioł tylko lekko przechylił głowę na bok i zmrużył oczy. Uznał to chyba za kiepski żart.


-Chcecie uczcić to, że żyję? Przecież chciałem was zabić... - wycedził z trudem.


Byłam niemniej zszokowana niż Aniel. Usłyszałam kiedyś, że Shinra ma skłonność do alkoholu, ale zawsze jak przychodziłam był trzeźwy. Nie umiałabym wcześniej sobie wyobrazić go upitego. W dodatku Patrick wciągnął się w całą tą idiotyczną sytuacje, zapominając, że w pokoju jest osoba, która chciała mnie zabić.


-Jasne, że mam wino. Nie zawsze mam czas, żeby chodzić do sklepu, więc zwykle robię zakupy na dłuższa metę, a wino można trzymać tak długo jak się da i stanie się jeszcze lepsze.
Powiedział Shinra, wyjmując butelkę czerwonego wina z siatki i opierając się o framugę drzwi dla zachowania równowagi. Ja natomiast stałam otępiała, nie bardzo wiedząc jak się zachować. Wtedy usłyszałam jak coś trzyma mnie za ramie. Usłyszałam jednocześnie za sobą głos Aniela.


-Jak chcesz porozmawiać... zostawmy ich i pójdźmy w jakieś bardziej ustronne miejsce, spróbuje odpowiedzieć na każde twoje pytanie ale najpierw poprosiłbym o jakiś mniej skromny ubiór od tego co mam na sobie... Mroczna Gwiazdo Nadziei...


Widząc, że Patrick i Shinra są już zajęci i prawdopodobnie nie zwrócą na nas uwagi, kiwnęłam głową w stronę Aniela. Nie miałam za bardzo ochoty na szukanie ubrań, więc wzięłam pierwszą lepszą koszule Shinry i dałam ją aniołowi.

niedziela, 2 czerwca 2013




Broń Patricka - Artemis
Bronie Mrocznej Gwiazdy Nadziei  - Miecz Ognia oraz Ostrze Prometeusza
Broń Aniela - Zwodząca Nadzieja

Część XVII- Sługa Boga


-Musicie umrzeć...

Odruchowo wyciągnęłam miecz, kierując go w stronę anioła.

*Jest tu za dużo ludzi. Muszę coś zrobić, żeby odciągnąć walkę jak najdalej od nich, inaczej komuś może stać się krzywda*

Patrick zaraz potem również sięgnął po swój oręż. Przybrał postawę obronną i czekał. Anioł stał ze spuszczoną głową i lekko uniósł rękę. Wokół niej powietrze zadrżało od bijącego gorąca. Wtem oślepił nas niesamowity blask. Przez chwilę dostrzegałam dwumetrowe, śnieżnobiałe ostrze. Anioł bez najmniejszego problemu trzymał broń w chudej ręce. Patrick zamarł bez ruchu. Zamknęłam oczy, nie mogąc znieść oślepiającego blasku. Zaczęłam żałować, że nie przeczytałam tej książki o aniołach. Może miałabym wtedy nikłą wiedzę, co się teraz dzieje. Wiedziałam, że przez oślepiające światło nie uda mi się nic zobaczyć, więc w razie starcia musiałam skupić się wyłącznie na słuchu. Usłyszawszy świst metalu, wyciągnęłam miecz przed siebie. Po chwili zderzył się on z innym ostrzem.

-Mag... wampir... wypełnia mnie ogromna odraza. - wyszeptał anioł

-Konkretnie to szaman, nie mag.

Powiedziałam dalej trzymając miecz. Światło nie raziło mnie już w oczy więc byłam w stanie widzieć. Patrick, znudzony najwidoczniej staniem z boku zaatakował anioła Artemisem. Jednak jego przeciwnik uniknął ciosu odchylając tylko głowę w tył. Zadał jednocześnie cios nogą wysyłając Patricka kilkanaście metrów dalej, nie przestając napierać na mój miecz. Wiedziałam, że bezsensowne rzucenie się na przeciwnika, w tym przypadku niewiele by dało. Czekałam więc na atak anioła.

-Zanim was zabiję musicie znać imię swojego oprawcy. Niech utkwi wam w głowie nim traficie do otchłani. Nazywam się Aniel, pochodzę z chóru Potęg.

-Gdzieś to już słyszałam. Mówisz zupełnie jak pewien wampir. Ale skoro chcesz poznać imię osoby, która ci pokona, możesz mi mówić Mroczna Gwiazda Nadziei. Moje prawdziwe imię porzuciłam w chwili założenia tej maski, więc niestety nie będzie ci dane go poznać.

-Bóg i tak je zna.

Mówiąc to Aniel naparł ostrzem tak jakby chciał zmiażdżyć mnie swoją siłą. Ścisnęłam mocniej rękojeść miecza. Musiałam wytrzymać nacisk. Gdybym spróbowała zrobić unik prawdopodobnie straciłabym co najmniej ramie. Musiałam jakoś się wycofać. Gdybym odsunęła się na bezpieczną odległość, mogłabym spokojnie go zaatakować z daleka. Nagle z ramienia anioła trysnęła krew. Gdy zszokowany obejrzał się zauważył kosę wbitą w jego ciało.

-Dopiero się rozkręcam Świętoszku.-Burknął Patrick

Aniel cofnął ostrze by wykonać cios w stronę wampira. Wtedy rozległ się krzyk Patricka.

-Teraz!

Zacisnęłam dłonie na rękojeści mojego miecza, unosząc go nad głowę. Przesłałam przez niego ogień i wykonałam cięcie w pionie wprost na anioła. Ściana ognia uderzyła wprost w niego.


*Patrick*

Gdy ogień zgasł zauważyłem tylko jak anioł bezwładnie upada...jakby był już martwy, ale wtedy zauważyłem, że rana nie jest taka rozległa. Wtedy uświadomiłem sobie, że potrafi się regenerować. By mieć pewność, że skurwiel już nie wstanie podszedłem i kopnąłem go solidnie w głowę, nie zdziwiłbym się gdyby odleciał. Mimo to anioł wciąż był żywy... oddychał.

-Co teraz?

Spytałem Kamilę jakby nigdy nic.


*Kamila*

Skierowałam miecz w stronę Anioła, na wypadek gdyby miał nas zaatakować, ignorując Patricka. Miałam nadzieję, że nic mu nie jest. Ostatnie czego chciałam to kolejnej śmierci.

-Nie zabijajmy go! Co jeżeli jest ich więcej? Może posłużyć jako zakładnik albo dowiemy się czegoś!

-Ostatnie czego bym chciała to jego śmierci.

-Nie obchodzi mnie czego ty chcesz. Ja chce go przesłuchać...

Dalej trzymając miecz w pogotowiu, sprawdziłam aniołowi puls. Był słaby, ale żył.

-Zadzwonię do Shinry, trzeba do opatrzeć.

-Pierw szaman, potem wampir a teraz anioł... Shinra dostanie zawału.

Wyciągnęłam telefon i zaczęłam pisać wiadomość. Napisałam dokładnie gdzie jesteśmy, opisałam sytuacje i poprosiłam o przyjazd.

-Ty mu nie powiedziałeś, że jesteś wampirem. Dopiero wczoraj się upewnił, że tak jest.

-Ciekawe co go tak upewniło.

Spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem, przykładając końcówkę miecza do jego szyi.

-Mogłaś to zrobić przed zdjęciem klątwy, a nie teraz mi grozisz.-Powiedział Patrick z szyderczym uśmiechem. 

Kosztowało mnie wiele wysiłku powstrzymanie się od przebicia mu gardła.

-Wcześniej nie próbowałeś wysysać mojej krwi.

-Raczej trucizny.

Nie odsunęłam miecza, dalej usilnie starając się zabić go spojrzeniem.

-Gdyby nie ja, dawno byłabyś martwa.

-O czym ty do cholery mówisz?

-Wypiłem z ciebie truciznę.

-Następnym razem pozwól mi umrzeć.

Dalej byłam wściekła, ale opuściłam ostrze.

-Nie chciałoby mi się pilnować tego całego burdelu.

Zacisnęłam pięści, czując gwałtowny atak wściekłości.

-Masz może na myśli moje miasto?

Spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem.

- Twoje?

Patrick wybuchł śmiechem.

-Miasto w którym żyję, które chronię i dla którego nie raz ryzykowałam życie. Jakim prawem śmiesz nazywać je burdelem?

- Chociaż nie wiem jakbyś się starała i tak nie ochronisz wszystkich.

-To naprawdę istotna informacja, ale nie dotyczy faktu, że obrażasz moje miasto.

- Twoje? Jakby naprawdę było twoje mogłabyś je kontrolować. Rozejrzyj się, ludzie z tobą czy też bez i tak prowadzą do samo destrukcji...

-Widzę, że nie zrozumiałeś. ,,Moje miasto" w sensie miasto w którym żyję, nie to, które należy do mnie.

-Mniejsza o to, kiedy przyjedzie ten twój lekarz. Wolałbym żeby był tu szybciej niż świadomość "anioła".

-Zaraz powinien być. Bardziej niż o Aniela, martwię się o wszystkich ludzi tutaj.

W tej chwili w naszą stronę zaczął iść jakiś policjant. Pewnie chciał sprawdzić o co tutaj chodzi, ale wcześniej wolał zostawić to mi.

-On nie może tego zobaczyć, zrób coś albo go zabiję...

Wyciągnęłam rękę w jego stronę, pokazując mu, żeby nie podchodził. Zatrzymał się i grzecznie zmienił kierunek.

-Wow.

-Ludzie rozumieją, że niektóre sprawy lepiej zachować mi.

-Dziwię się, że cokolwiek rozumieją.

-Niby czemu?

-Nie chce mi się prawić wykładu na temat moich poglądów.

-Które pewnie głoszą, że ludzie to zwykli kretyni?

Patrick nie odpowiedział, najwidoczniej uznając, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Cały czas wpatrywał się na nieprzytomnego anioła. Po chwili zza tłumu rozległ się pisk opon oraz głośny klakson. Przerażeni ludzie szybko rozstąpili się, tworząc przejście dla dużego, czarnego samochodu z przyciemnionymi szybami. Bez trudu przejechał przez taśmę postawioną przez policjantów i szybko jechał w naszą stronę. Kilka metrów przed nami, samochód gwałtownie zahamował, skręcając i pokonując końcowy dystans jadąc ślizgiem z drzwiami skierowanymi w naszą stronę. Całkowicie zatrzymał się tuż przed nami. Patrick wziął Aniela na ramię i umiejscowił go na tylnym siedzeniu samochodu a następnie zajął miejsce obok niego. Gestem pokazałam policji, że wszystko jest w porządku i usiadłam na przednim siedzeniu, koło Shinry, szybko zmierzył mnie wzrokiem, szacując ilość ran. Ponieważ nic mi nie było, uśmiechnął się tylko bez słowa.

-Zastanawiam się, kto był na tyle głupi, żeby dać ci prawo jazdy.

Powiedziałam do niego. Patrick siedział w milczeniu.

-Być może nie jestem najrozsądniejszym kierowcą, ale błyskawicznie przyjeżdżam na miejsce zbrodni.

-Radzę ci zapiąć pasy. Jazda z Shinrą jest bardziej niebezpieczna niż obrona miasta.

Zwróciłam się do Patricka zapinając pas.

-Podczas jazdy ze mną jakoś nigdy nie wróciłaś cała we krwi.

-Pewnie gdyby mi się cokolwiek stało podczas jazdy z tobą, byłabym całkowicie martwa. Patrick zapiął pas, zerkając na anioła. Potem się odezwał.

- Radziłbym wam się pośpieszyć.

Samochód ruszył tak gwałtownie, że miałam wrażenie, że moje ciało całkowicie wbija się w fotel. Nie zważając na tłum Shinra ruszył przed siebie, dając znak klaksonem, żeby wszyscy się odsuneli. Mimo, że szyby były całkowicie czarne od zewnątrz, wewnątrz były całkiem przejrzyste. Shinra jechał co najmniej 90km na godzinę, w ogóle nie przejmując się znakami drogowymi, innymi samochodami czy czerwonymi światłami. Po krótkiej, ale niebezpiecznej jeździe dojechaliśmy na miejsce. Shinra zahamował gwałtownie, z piskiem opon wjeżdżając do garażu. Z niego windą wjeżdżało się na piętra. Czując zawroty głowy, wysiadłam z samochodu.

-Ja wezmę gościa, gdzie mam go zanieść?

Patrick wziął Aniela z powrotem na ramię, wywlekając go wcześniej z samochodu.

-Poprowadzę.

Powiedział Shinra idąc w stronę windy. Zwyciężając chęć zwymiotowania ruszyłam za nim.

-Ehh... Większych skrzydeł nie dało się mieć...

Powiedział Patrick, przytłoczony nieco ciężarem Aniela. Shinra spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Odpowiedziałam, nim zdążył zadać pytanie.

-Tak, on jest aniołem.

Wjechaliśmy windą na 10 piętro i weszliśmy do mieszkania Shinry.

-Możesz go położyć na stole.

Powiedział wskazując na stół operacyjny. Patrick wykonał polecenie wpatrując się w wysłannika nieba.

-Trzeba go spacyfikować.

-Możesz go opatrzeć?

Zapytałam Shinre, ignorując wampira.

-Nie wiem. Nigdy nie opatrywałem anioła. Co mu się stało.

- Przebił wieżowiec na wylot i oberwał od nas... ale zregeneruje się sam. Nie potrzebuje pomocy.

Powiedział Patrick. Zdziwiłam się nieco, bo nie wiedziałam, że anioły mają zdolności regeneracyjne.

-Powinienem być w szoku, ale po spotkaniu ostatnio ciebie i zobaczeniu anioła dzisiaj, chyba już nic mnie nie zdziwi.

- Mam nadzieję, że jak się obudzi odejdzie od myśli zamordowania nas wszystkich...

Ponownie odezwał się Patrick. Wtedy zaczęłam się zastanawiać...

-Właściwie, skoro jest aniołem, to czemu chce nas zabić?

- Właśnie chcę się tego dowiedzieć.

-Mam tylko nadzieję, że nie dojdzie do ponownej walki.

*Patrick*

-Ja również...

Tak oto zostało nam opiekować się kimś kto pragnie nas zabić do czasu nim się zbudzi, a wtedy przyjdzie nam albo dowiedzieć się o co chodzi albo... Nawet nie chce wiedzieć do czego jest zdolny.

piątek, 24 maja 2013

Część XVI - Upadek


*Kamila*

Obudził mnie zapach świeżej kawy oraz grzanek. Pierwszy raz od kilku dni byłam w miarę wypoczęta i nie czułam bólu w całym ciele. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam mieszkanie Shinry. Z salonu, który służył też za kuchnie i jadalnie wchodziło się do większości pomieszczeń w tym do sali operacyjnej, w której mnie opatrywał. Powoli usiadłam na kanapie, czując powracający ból. Czułam się nieporównywalnie lepiej niż przez kilka ostatnich dni, ale nie aż tak żeby móc normalnie funkcjonować. Przy czteroosobowym stole kręcił się Shinra, stawiając na nim talerze.

- O, wstałaś już. Jak się czujesz?

Powiedział jak tylko mnie zobaczył.

- Nie najgorzej.

Miałam zwyczaj nie narzekania na mój stan, cokolwiek by się nie działo. Podeszłam do stołu i zajęłam przy nim miejsce. Na talerzu przede mną leżały grzanki a do szklanki Shinra nalał wodę. Sam miał do picia kawę.

- Jak tak właściwie twoja misja? Wcześniej nie powiedziałaś na czym miało to polegać. Jeżeli nie chcesz mówić, nie mów. Ale zastanawiam się co cię nakłoniło do pojechania tak daleko i zostawienia miasta.

- Można powiedzieć, że wybrałam mniejsze zło.

- Chodzi o tego Patricka?

- Można tak powiedzieć...

- On... kim on jest?

Spojrzałam na niego pytająco, zagryzając zęby na grzance.

-Długo myślałem nad tym co się stało przed wyjazdem. Czytałem też o tym i to co on zrobił tej dziewczynie nie mogło być żadnym rodzajem hipnozy. Znam ciebie wystarczająco długo by wierzyć w niezwykłe... zdolności ludzi. Może nie powinienem się w to wtrącać. Jeżeli uznasz, że tak będzie lepiej, zrozumiem.

-Nie sądzę, żeby było to problemem. I tak już się nie spotkamy. O ile zachowasz to dla siebie, możesz wiedzieć. Jednak możesz być zaskoczony. sama nie mogłam w to uwierzyć, ale...

-On jest wampirem?

Przerwałam śniadanie, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. Shinra może i mnie znał, ale nie sądziłam, że uwierzy w istnienie wampirów. W dodatku od razu zgadł, że Patrick nim był.

-Skąd wiesz?

-Właściwie zgadywałem. Po twoich odpowiedziach domyśliłem się, że nie jest kimś normalnym. W dodatku została jeszcze kwestia śladów ugryzienia.

-Zaraz... co?

Na sam dźwięk słów ,,ślad po ugryzieniu" ogarnął mnie gniew. Czułam jak zaczynam płonąć. O dziwo na Shinrze nie zrobiło to wrażenia. Spokojnie wziął łyk kawy.

-Kiedy cię opatrywałem zauważyłem, że masz ślad po ugryzieniu. Nie wiedziałaś?
Ten cholerny krwiopijca był już martwy. Gdybym miała okazje jeszcze go zobaczyć, byłabym ostatnim człowiekiem, którego by spotkał.

-Uspokój się, bo spalisz mi mieszkanie. Jak skończysz jeść odwiozę cię do domu. Postaraj się wymyślić wiarygodne kłamstwo jak rodzice zobaczą cie w takim stanie.

Co prawda od dawna miałam pomysł jak oszukać moich rodziców, ale bardziej martwiłam się, jak będę bronić miasta w takim stanie.
Gdy wróciłam do domu powiedziałam rodzinie, że miałam wypadek i potrącił mnie samochód. Dzięki temu, że byłam już u Shinry udało mi się ich przekonać, żeby nie zabrali mnie do szpitala. Rzuciłam się na łóżku, rozkoszując się chwilą odpoczynku. Przejrzałam moją książkę telefoniczną w telefonie. Musiałam coś zrobić, żeby całkowicie zapomnieć o wampirze. Był to etap, który musiałam całkowicie zamknąć. Przewinęłam nazwiska do litery "P". Imię wampira pokazało się na wyświetlaczu. Zamknęłam oczy, gdy naciskałam ,,usuń". Wiedziałam, że najwyższy czas bym powróciła do normalności. Przynajmniej mojej normalności.

*Patrick*

Cały swój czas skupiałem na zajęciach z czasów mojego dzieciństwa czyli rysowanie, pisanie i inne twórcze rzeczy... szkoda tylko, że teraz wykonuje je tylko dla siebie. Wypisałem się ze szkoły by Mroczna Gwiazda Nadziei nie musiała mnie już więcej oglądać, ale nie chciałem żyć jak bezrobotny, czułem nieodpartą chęć uczciwego zarabiania mimo iż wcale nie było mi to potrzebne. Złożyłem papiery do pobliskiej biblioteki miejskiej by tam objąć stanowisko bibliotekarza. Było to zaletą, bo miałem łatwy i darmowy dostęp do wszystkich książek a czytanie było moją pasją. Zająłem miejsce w moim fotelu przed nadal niedziałającym telewizorem, ale na całe szczęście radio działało. Nauczyłem się już obsługiwać telefon, radio... nad telewizorem jeszcze pracuję... Nagle przypomniałem sobie o naszej misji z Kamilą... jak mogłem o tym zapomnieć... GDZIE JEST ZASTĘPCZYNI?! Zerwałem się gwałtownie z miejsca by ruszyć w stronę piwnicy, gdy już tam dotarłem namalowałem pentagram na ziemi własną krwią i skupiłem swoje myśli próbując odnaleźć fałszywą bohaterkę. Ku mojemu zdziwieniu nic... pustka... nie mogłem jej znaleźć a to oznacza jedno... była martwa. Upadłem na kolana i łzy ciekły mi po oczach. Zacząłem mazać się jak małe dziecko, ostatni raz tak się czułem po utracie rodziny, bolało, że to przeze mnie umarła. Była niewinna a została wmieszana w to całe cholerstwo, którego powodem byłem JA. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Łkałem jeszcze jakieś dziesięć minut po czym wstałem i w mojej głowie pojawiło się pytanie "Kto to zrobił?!". Postawiłem sobie nowy cel: znaleźć, przesłuchać i zamordować winowajcę. Nie zwlekałem długo, zabrałem ze sobą Artemis i wyszedłem z domu w poszukiwaniu tropu, zbliżała się noc więc to ułatwi mi zadanie.
Szedłem szybkim tempem ubrany w czarny długi, aż po kostki płaszcz, ręce trzymając w kieszeni. To by wyjaśniało dlaczego ludzie mnie omijają z daleka. Byłem tak wściekły, że musiałem strasznie wyglądać. Nagle poczułem psychopatyczną euforię... znalazłem trop więc zacząłem biec, ale tak wolno by nie wzbudzać sensacji, gdy nagle wieżowiec stojący dwadzieścia metrów ode mnie zamienił się w tarczę dla czegoś co wyglądało jak wielka ognista kula ale nie zdążyłem się przyjrzeć bliżej gdy fala uderzeniowa cisnęła mnie w budynek stojący na drugiej stronie ulicy.

*Kamila*

Nareszcie miałam czas dla siebie, ale obowiązki bohatera były ważniejsze. Zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu jakichś wiadomości. Dopóki był dzień, nie musiałam się martwić o psychopatyczne ataki w ciemnych zaułkach. Od razu zauważyłam sensacje, o której wrzały wszystkie media. Coś wielkiego uderzyło w budynek w środku miasta. Obawiałam się sporej ilości ofiar, więc oczywiście, że musiałam tam pójść. Poza tym praca odciągnęłaby moje myśli od mojej zastępczyni. Schowałam maskę i pelerynę. Kiedy sięgnęłam do skrytki w szafie, po mój miecz. Zauważyłam prezent, który dał mi Patrick na gwiazdkę. Kolejny problem, o którym wolałam zapomnieć. Schowałam miecz i ruszyłam na dół.

-Wychodzę.

Rzuciłam do rodziców, którzy siedzieli przed telewizorem.

-Co? Już idziesz? A może poopowiadasz nam nieco o swojej wycieczce?

-Nic ciekawego. Dużo zwiedzania, jedno czy dwa muzeum, sztywna atmosfera. Szkoci są strasznie drętwi. Przypominają armie żywych trupów, ale mają ładne pola. To ja lecę.

Nim zostałam zatrzymana wybiegłam z mieszkania. Musiałam się pośpieszyć, żeby było jak najmniej ofiar. Zdałam sobie sprawę, że powinnam załatwić sobie jakiś środek transportu. Nie mogłam stać i czekać na autobus, kiedy ludzie umierali. Po krótkim czasie dotarłam na miejsce. Budynek miał ogromną dziurę, jakby walną w niego meteoryt. Wokół nazbierał się ogromny tłum gapiów. Pobiegłam w miejsce, odosobnione od ludzi i założyłam maskę oraz pelerynę a także przypięłam miecz. Kiedy bez większych problemów przecisnęłam się przez tłum przede mną stanął ochroniarz.
-Przykro mi, nie ma przejścia.
Nie zdziwiłam mu się zbytnio. Od kiedy MGN stała się sławna miała wielu naśladowników. Pewnie myślał, że jestem jednym z nich. Spojrzałam mu w oczy, a wtedy otwory w mojej masce zapłonęły ogniem. Ochroniarz najpierw się przeraził, ale zaraz mnie puścił. Wyglądało to dziwnie. Budynek miał ogromną dziurę, a na ziemi był ślad jak po uderzeniu meteoru,  nie widziałam nic co mogłoby spowodować takie zniszczenia.
Kiedy zauważyłam dłoń wysuwającą się spod gruzów zaczęłam ostrożnie usuwać co większe kamienie. Musiałam uważać, żeby nie przysypać nieszczęśnika kolejnymi szczątkami budynku. Gdy odkopałam większość gruzu zobaczyłam człowieka. Był nieprzytomny a na plecach miał parę białych skrzydeł. Wyciągnęłam go całkowicie z zrujnowanego budynku i sprawdziłam puls. Oddychał. Niepokoiły mnie jego skrzydła, ale jego życie było w tej chwili ważniejsze. Na sobie miał tylko kawałek szarego materiału w dolnej partii ciała. Jakoś ciężko mi było uwierzyć, żeby przyszedł tutaj tak ubrany. Jego włosy były szare i na tyle długie, że mogły zakryć całą jego twarz, która miała delikatne rysy a na lewym oku widniała blizna. Rozważałam zawołanie pogotowia, ale zapewne zaczęliby zadawać męczące pytania.
Odwróciłam głowę, kiedy usłyszałam znajomy głos. Za moimi plecami zauważyłam Patricka.

*Patrick*

Dostrzegłem Kamilę, która stała obok kogoś poszkodowanego ale gdy przyjrzałem się mu bliżej wtedy osłupiałem. Podszedłem powoli kulejąc. Z mojego ubrania nie zostało wiele ale na tyle dużo bym zaoszczędził niepotrzebnych widoków.

- Ka... to znaczy Mroczna Gwiazdo Nadziei?!

- Jak cię tu wpuścili?

- Nie potrzebuję zaproszeń.

- Nie zauważyłeś ochrony?

- To coś prawie we mnie trafiło. A raczej ktoś.

Wskazałem drżącą ręką na postać czegoś co przypominało anioła a może nim było.

- Szkoda, że tylko prawie i... co ty mówisz?

- Kto to? Albo co to?

-Skąd mam wiedzieć? Leżał pod stertą gruzu to go wyciągnęłam. Może po prostu jakiś przebieraniec.

- Jakim cudem porusza skrzydłami skoro to przebieraniec?

Poszkodowany powoli wstawał jęcząc z bólu a po chwili spojrzał na nas. Czułem zbliżające się kłopoty...

- Nawet nie zauważyłam, że porusza skrzydłami...
- To patrz!

- O, żyjesz.

Anioł spojrzał na nas po czym przetarł oczy mając zapewne nadzieję, że to tylko przywidzenia jednak po chwili widać było, że zorientował się iż jest w błędzie. Zatrzepotał groźnie skrzydłami a jego ręka zaczęła iskrzyć po czym wycedził z trudem:

- Musicie umrzeć...

sobota, 11 maja 2013

Część XV- Rozstanie

Zanim zaczniecie czytać kolejną- 15 już część Ryuketsu no nibo, chcielibyśmy wam ogłosić, że oficjalnie powstał fanpage naszego bloga na fb! Ci, którzy chcą na bieżąco dowiadywać się o nowych notach, albo ciekawostkach z naszego bloga, lub zaproponować coś samemu, gorąco zapraszamy.

https://www.facebook.com/RyuketsuNoKibo
********************************************************

*Patrick*
Moje myśli nie skupiały się na tym, że to koniec klątwy tylko na tym, że moje nędzne życie wróci do normy. Zastanawiałem się co będzie z moją towarzyszką, wiedziałem, że po wyjściu z samolotu rozstaniemy się i wątpię bym ją jeszcze ujrzał ale może to i lepiej? Może teraz będzie miała lepsze życie? Mimo to cieszę się że ją poznałem i nie chciałbym znowu zostać sam... Ale jeśli tak miałoby być lepiej... ale na pewno nie dla mnie. Pomyślałem, że muszę wykorzystać jakoś resztki wspólnego czasu, zresztą co mi szkodzi.
-Kamila... a tak właściwie to jak poznałaś tego tam Shinre?
-To dosyć długa historia.
-Mamy jeszcze sporo czasu nim dolecimy na miejsce
-Skoro chcesz.
-Zamieniam się w słuch

*Kamila*

-To było po jednej z moich pierwszych misji jako Mroczna Gwiazda nadziei. Nie miałam jeszcze tego imienia, a po mieście krążyły dopiero pierwsze plotki o tajemniczym bohaterze. Nie panowałam też tak dobrze nad moją mocą i mieczem. Jakieś grupa nastolatków włóczyła się samotnie po mieście nocą. Było ich chyba trzech. Zostali zaatakowani przez uliczny gang. Kiedy stanęłam w ich obronie, trochę oberwałam. Kazałam tym chłopcom uciekać a ja podczas walki zostałam postrzelona z pistoletu. Na szczęście miałam na tyle siły by przepędzić ten gang. Ostatecznie uciekli. Chciałam ich gonić, ale ból w żebrach był nie do zniesienia. Osunęłam się na ziemie, starając się złapać powietrze. Wiedziałam, że nie mogę zadzwonić po karetkę. Wszystko mogłoby się wydać. Błagałam, żeby to samo przeszło, ale niezbyt w to wierzyłam. Wtedy usłyszałam nad sobą głos. ,,Hej, nic ci nie jest?" Spojrzałam w górę, na czarnowłosego chłopaka, wyglądał na 25 lat i ubrany był w lekarski kitel. W siatkach, które niósł widać było leki praz bandaże. ,,Nic mi nie jest" odpowiedziałam mu. Wtedy przyklęknął przy mnie. Chwile przypatrywał się mojej twarzy, a potem wyjął z siatki bandaż. ,,Zgaduję, że to ty jesteś tym bohaterem o którym wszyscy mówią?" Pokiwałam głową w odpowiedzi. ,,Jestem pod wrażeniem. Nie wyglądasz na kogoś, kto dałby radę udźwignąć takie brzemię. Jednak rana postrzałowa to nie jest byle co, trzeba cię opatrzeć." Wiedziałam, że ma racje, ale z przyzwyczajenia musiałam się upierać przy mojej wersji. ,,Nic mi nie będzie. Przejdzie samo" Powtarzałam wtedy. Nie chciałam niczyjej pomocy. Od zawsze radziłam sobie sama. ,,Słuchaj. Nie ważne czy jesteś bohaterem, czy nie. Jeżeli coś ci się stanie a nie będzie kto miał ci pomóc, to zginiesz. A wtedy w mieście znowu będą ginąć ludzie. Pozwolisz na to tylko ceną twojej dumy?". Był niesamowity, przez krótką chwilę wiedział o mnie więcej niż ludzie, których znałam lata. Ostatecznie się zgodziłam, żeby min pomógł. Zaoferował nawet, że zostanie moim osobistym lekarzem. ,,Od teraz, zawsze jak coś ci się stanie, zwracaj się do mnie. Jestem Shinra". Podczas jednej z akcji zostałam zraniona w głowę. Musiałam wtedy zdjąć maskę, żeby mógł mi pomóc. Od tamtej pory zna moje prawdziwe imię. Chociaż czasem dramatyzuje i jest nieznośny wiem, że mogę na nim polegać.

Opowiadając Patrickowi tą historie melancholijnie opuściłam głowę, uśmiechając się lekko. Shinra był pierwszą osobą, której zaufałam.

-Czyli jak wyjdziemy z samolotu udasz się do niego?

-Ktoś musi fachowo zająć się moimi ranami.

Nagle przeszedł mnie dreszcz, kiedy uświadomiłam sobie, co oznacza pójście do Shinry.

-Jest bardzo sympatyczny.

Głos Patricka tylko w nieznacznej części do mnie docierał. Po głowie krążyły mi moje własne myśli. I były one pełne narzędzi lekarskich i krwi.

-A więc to tak umrę...

- Jak to?!

-Shinra zwykle jest spokojny i przyjazny, ale wkurza się kiedy odwlekam pójście do lekarza. Jak zobaczy w jakim stanie są moje rany, i ile już czasu je ignorowałam to na pewno się wścieknie. Walka z nekromantą to przy tym nic.

- To bez sensu. On ma cię leczyć nie zabijać.

-Nie znasz go. Bardziej bezpiecznie by było gdybym wykrwawiła się na śmierć.

Czułam jak zaczynam blednąć. Shinra naprawdę potrafił być niebezpieczny.

- To co to za lekarz...

-Jedyny, który przy normalnych ranach mnie nie rani ani nie pozbawia mocy. Ale tym razem na pewno mnie zabije.

- I to przeze mnie...

-Wyluzuj. Sama się na to pisałam.

Nie lubiłam jak Patrick zaczynał się użalać. Oskarżał się o wszystkie złe rzeczy, które mnie spotkały. Zupełnie jakby całkowicie za mnie odpowiadał a ja nie miałabym własnej woli.

- No niby racja.

Po dłuższej chwili ciszy w końcu się odezwałam.

-Właściwie to co dzisiaj mamy?

- Oto jest pytanie...

Wyjęłam telefon i sprawdziłam datę w kalendarzu.

-I?

-Mamy czwartek. Całe szczęście. Mam jeszcze jeden dzień na pójcie do Shinry.

- Może nie będzie tak źle jak pójdę z tobą do niego?

-Nie trzeba. Myślę, że sobie poradzę.

- Więc zniknę tak szybko jak mnie poznałaś

-Tak chyba będzie najlepiej.

Odwróciłam twarz w stronę okna. Nie chciałam okazywać, że w sumie przywykłam już do wampira. Może nawet trochę go polubiłam. Kiedy samolot wylądował, wyszliśmy z niego. Patrick stanął przede mną wyciągając rękę w moją stronę.

-Dziękuję za wszystko.

-Nie ma sprawy. Zwykle nie lubię kłamać, ale zrobię wyjątek. Miło było cię poznać.

- Ja będę oryginalny i nie skłamię, mi również miło było

Ścisnęłam jego rękę na pożegnanie. Coś mnie ukłuło na myśl, że już go nie spotkam.

-Na razie Patricku van Lavendern.

Odwrócił się do mnie plecami i wolnym krokiem odchodził coraz dalej. Na koniec powiedział do mnie:

-Uważaj by twoja duma cię nie zgubiła...

Wtedy użył swojej wampirzej prędkości i zniknął z pola widzenia... możliwe, że już na zawsze.

Odwróciłam się i również odeszłam. Zastanawiałam się, co mają oznaczać jego słowa. Ruszyłam do domu Shinry. Wiedziałam, że nie mogę się przywiązywać do ludzi. Byłam bohaterem, codziennie ktoś mnie opuszczał. Kiedy dotarłam do domu Shinry przestałam myśleć o wampirze a zaczęłam o lekarzu, który może mnie zabić. Wsiadłam do autobusu i ruszyłam w stronę jego domu. Ruch dalej sprawiał mi ból, a ciężkie bagaże bynajmniej mi nie pomagały. Zastanawiałam się, czy rzucenie się pod samochód nie byłoby mniej bolesne. Kiedy w końcu dotarłam pod drzwi mojego lekarza, zaczęłam żałować, że przeżyłam spotkanie z zombie. Niepewnie zapukałam do drzwi. *Zachowaj spokój, zachowaj spokój... nie może wyczuć, że się boisz*

-Kto tam?

Rozległ się głos Shinry zza drzwi.

-To ja, Kamila.

Wtedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Shinra, który się w nich znalazł wyglądał na wesołego. Musiał mieć dobry dzień. Prawie było mi szkoda, że zaraz mu go zniszczę.

-Kamila, wróciłaś! Nie uwierzysz, ale stęskniłem się za tobą. Jak było? Musisz mi opowiedzieć dokładnie o co chodziło w całej tej wyciecz....

Dopiero w tym momencie spojrzał na mnie i zobaczył w jakim jestem stanie. Nagle wydał się znacznie większy niż jest na co dzień. Spojrzał na mnie z góry a atmosfera wokół niego wydawała się palić, tak jak ja, gdy się zdenerwuję.

-Co... ci... się... stało...?

Widziałem jak zaciska pięści irytacji. Byłam pewna, że paznokciami zaraz przebije swoją skórę. Dzięki bogu, nie miał ze sobą piły mechanicznej. W przeciwnym wypadku klatka schodowa zostałaby zabarwiona na czerwono.

-Emm... widzisz... to była ciężka walka i...

-I nie mogłaś opatrzeć się chociaż odrobine lepiej niż zrobienie z siebie mumii?

-Właściwie ja nawet nie poobwijałam się bandażami. Gdyby to ode mnie zależało przyjechałabym tutaj bez żadnej opieki medycznej.

Uśmiechnęłam się, próbując ukryć przerażenie. Założę się, że wyglądałam jak dziecko, próbujące się wywinąć od ochrzanu rodziców. Moja taktyka, chociaż sprytna, tylko pogorszyła sytuacje.

*Błagam, niech nie ma na wierzchu ostrych narzędzi. Błagam, niech nie ma na wierzchu ostrych narzędzi.*

Shinra zacisnął dłoń na mojej ręce ściskając ją gniewnie. Potem pociągnął mnie do środka. Wolałam nie mówić, że jestem strasznie obolała i z trudem chodzę. To tylko pogorszyłoby sytuacje. Pozostawiłam torbę w przedpokoju i poszłam za Shinrą. Chwilę potem siedziałam na stole operacyjnym, na którym zwykle opatrywał pacjentów.

-Chyba nie ma drugiego takiego idioty jak ty! Normalny lekarz raz by cię nie zabił! Mogłabyś będąc w poważnym stanie pójść do szpitala!

-Na przyszłość będę pamiętać, żeby wykrwawić się na śmierć, gdzieś na ulicy...

Westchnął ciężko i ruszył do sąsiedniego pokoju. Modliłam się, żeby nie poszedł po ostre narzędzie. Tym razem farta nie miałam. Wracając, przyniósł apteczkę i nożyczki. Rozciął bandaż na moim brzuchu, głowie i rękach odsłaniając spore rany. Nie odezwał się, ale to lepiej. Czułam, że jeżeli otworzy usta to wybuchnie. Kiedy na nowo opatrywał moje rany, ja rozmyślałam, jak go odciągnąć od morderczych myśli.

-Widzę, że moja zastępczyni się spisuje. Miasto dalej stoi.

Shinra, który obwiązywał bandażem moją ręke, opuścił głowę. Jego chwilowe milczenie lekko mnie zaniepokoiło.

-Hej... co z nią?

Jego ręce zadrżały, Przerwał owijanie mojego ramienia i zacisnął pięści na bandażu.

-Nie... nie żyje...

Serce zabiło mi mocniej a w głowie zaszumiało. Jak to nie żyje?

-Została zraniona podczas jednej z misji, zaledwie wczoraj. Starałem się jej pomóc, ale okazała się mniej wytrzymała niż myślałem. Zadzwoniłem po karetkę, żeby szpital poinformował o tym jej rodzinę.

Nie... nie, nie, nie! Przecież... przecież to przeze mnie objęła tą funkcję. Niby byłam między młotem a kowadłem, ale... i tak czułam się winna. Przygryzłam wargę, żeby nie okazywać smutku. Wiedziałam, że Shinra przecież też może czuć się winny. Jaki miało sens płakanie teraz nad jej losem? Gdyby Patrick o tym wiedział na pewno by się załamał. Winę za jej śmierć ponosiła cała nasza trójka, więc nie było sensu mówić, że to wszystko przeze mnie. Patrick... miałam nadzieję, że się nie dowie o jej śmierci.

-W porządku?

Zapytał Shinra wznawiając opatrywanie moich ran. Pokiwałam głową. Ze mną było wszystko w porządku. Bo niby czemu nie? Mi nic nie było. Szlag... musiałam się powstrzymywać, żeby ukryć moje uczucia. Po opatrzeniu moich ran i kilku badaniach Shinra Podał mi kilka butelek z lekami.

-Dalej nie wierzę, że tak się urządziłaś. Zastanawiam się jakim cudem w ogóle chodziłaś.

Powiedział podając mi leki i szklankę z wodą. Na szczęście atmosfera już trochę się rozluźniła.

-Duma utrzymywała mnie na nogach.

-Tak bardzo typowe dla ciebie. Kiedy masz wrócić do domu?

-Jutro.

-W porządku, możesz tu zostać na noc. Jutro cię odwiozę.

Nawet przez chwile nie wątpiłam, że to zaproponuje. Zastanawiałam się tylko co powie moja rodzina, gdy zobaczy w jakim jestem stanie. Jednak, o dziwo bardziej mnie zastanawiało, jak będzie wyglądać teraz moje życie, bez tego wampira. Powrót do normalności prawie mnie zabolał...

 

*Patrick*

W dosyć krótkim czasie znalazłem się przed moim domem. Był w takim samym stanie jak zawsze czyli jedna wielka rudera. Powinienem się cieszyć, że to już koniec moich cierpień ale wcale nie czułęm się szczęśliwy. Znowu wypełniła mnie stara dobrze znana pustka, znowu byłem sam. Po wejściu do mojego królestwa zasiadłem na swym tronie (fotelu) i przez dłuższy czas rozmyślałem nad tym co ze sobą zrobię. Dla nieśmiertelnego czas nie ma znaczenia a wieczność jest przekleństwem. Może powinienem założyć rodzinę? Zacząć podróżować po świecie? Miałem za dużo koncepcji jednakże ostatecznie żadnej się nie podjąłem. Czas pokaże jak będzie wyglądać moje życie a teraz? Zajmę się pisaniem książek, szkicowaniem, oglądaniem telewizji (o ile wreszcie zamontują mi kablówkę) a może bardziej racjonalnie byłoby zapaść w kolejny letarg? Skończyłem myśleć i zszedłem do pracowni kończyć moje dzieła i oczekiwać na cud, który nada memu życi jakiś sens.

czwartek, 11 kwietnia 2013

Część XIV - Koniec podróży

*Kamila*
*Jest ciemno*
*Gdzie jestem?*
*Umarłam?*
*Wszystko mnie boli*
*A no tak. Walczyłam z nekromantą. Wykorzystałam całą energię, w dodatku wstrzyknął mi jakąś truciznę. Czyli jednak nie żyje. Ale skoro nie żyje, to czemu wszystko mnie boli? Zaraz, mam wrażenie, że leżę na czymś miękkim*
Otworzyłam oczy. Promienie słońca, chociaż niezbyt duże, oślepiały mnie. Leżałam na kanapie, dłoń, brzuch oraz głowę miałam owiniętą bandażem. Rozejrzałam się po pokoju, na fotelu koło mnie leżał Patrick. Był nieprzytomny, ale oddychał.
*************
*Patrick*
Wróciłem do domu po ciężkim dniu pracy na polu lawendy. Kolacja już na mnie czekała a przy stole stała cała rodzina: ojciec, matka oraz dwie moje ukochane siostrzyczki. Spędzaliśmy ten czas tak jak zawsze czyli śmiejąc się lub kłócąc o drobnostki lecz mimo to wszyscy wstawali od stołu cali weseli. Ruszyłem do swojego pokoju mając już w głowie plany na jutro. Usiadłem na łóżku i patrzyłem się na okno oraz na promienie słońca kryjącymi się za wzgórzem usianym lawendą... Widok był piękny lecz przerwał go przeszywający ból w klatce piersiowej i wtedy dotarło do mnie, że to wszystko było tylko snem i nagle usłyszałem głos Kamili.
-Hej, żyjesz?

- T-tak żyję... chyba

- To jest nas dwoje. Pamiętasz co się dokładnie stało? Moje wspomnienia niknął zaraz po tym jak pokonałam nekromantę.

- Możemy to pominąć....

- Chyba masz racje, co za różnica co się stało. Najważniejsze, że żyjemy.

- Chciałem ci tylko zaoszczędzić wymiocin

- Już się boję. Chyba jednak wolę nie wiedzieć.

- Cieszę się.

Podniosłem się z fotela z wielkim jękiem i stanąłem przed promieniem światła wpadającego przez okno.
*********
*Kamila*

Wszystko mnie zbyt bolało, żebym była w stanie się ruszyć. Patrzyłam na cień jego postaci stojącej w oknie.
*********

*Patrick*

Moja dłoń znalazła się w świetle ale tym razem nie paliła się ... także głód zniknął. Wreszcie byłem wolny.

- Hej, nie powinieneś aby spłonąć w ogniu, czy coś?

- Są dwa sposoby na pozbycie się klątwy. Pierwszy to zaklęcie a drugi to zabicie tego kto tą klątwę rzucił. Ja osobiście chciałem uniknąć tego drugiego...

- Myślałam, że klątwa działa tylko na picie krwi. Nie wiedziałam, że będziesz odporny na światło.

- Mój ojciec był śmiertelnikiem.

- Chyba nie rozumiem...

- Nie chciałem o tym mówić... to jest zbyt hańbiące. Jestem pół wampirem, moja matka była córką najpotężniejszego wampira klasy nocnej.

- Dlatego teraz ja rządzę ale żaden wampir mnie nie akceptuje przez to kim jestem.

- To dlatego nie masz znajomych i żyjesz sam w tym wielkim zamku? Czy akurat to jest spowodowane tym, że jesteś irytujący?

- Pytasz poważnie?

- Nie. W sumie mało mnie to obchodzi.

- I raczej już nie będę cię obchodzić. Klątwy nie ma, dotrzymałaś swoją obietnicę.

- Daj spokój... nigdy mnie nie obchodziłeś.

- Szkoda, że ja tak nie mogę powiedzieć.

- Niby czemu ja miałabym cię obchodzić?

- Bo mi pomogłaś i dla mnie jesteś przyjacielem ale rozumiem, że ja dla ciebie nikim dlatego ruszajmy już na samolot powrotny i niech to wszystko się skończy.

- Daj mi jeszcze pół godziny. Wszystko mnie boli i nie mam siły. A właściwie, co teraz będzie z tą księgą?

- Możesz ją sobie zatrzymać na pamiątkę.

- A na co mi ona?


- Są tu jeszcze inne księgi z dziedziny ognia.

Podszedłem do biblioteczki.

- Nie są one zarezerwowane dla czarnoksiężników albo czegoś takiego?

- A myślisz, że skąd bierze się twój ogień? Z wątroby? Z płuc? Nie... to jest coś na rodzaj magii.

- Ahaa... nie myślałam o tym nigdy.

- A właśnie, miałam cię o coś zapytać.

- A więc pytaj.

Nadal skupiałem swój wzrok na książkach.

- Wierzysz w anioły?

- Skoro istnieją demony to dlaczego nie miałoby być aniołów....

- Na książce, którą pokazał mi nekromanta był anioł. Zastanowiło mnie to. Skoro istnieją wampiry i anioły, to inne magiczne stworzenia też?

- Nie ma jednorożców.

Uśmiechnąłem się, gdyż na myśl przyszły mi te zabawne książki z bajkami, które kiedyś widziałem w sklepach.

- Bardzo śmieszne.... pytałam serio.

- Słyszałem wiele legend ale osobiście w nie nie wierzę. Takie o elfach, olbrzymach no i jednorożcach.

- Właściwie, to ile już jesteśmy w podróży?

- Nie wiem ile czasu byliśmy nieprzytomni. Zresztą, bez znaczenia.

Spróbowałam się podnieść, wszystko mnie bolało. Nawet siedząc czułam pulsujący ból w mięśniach.

- Wiem że to może i jest absurdalne ale mogę cię ponieść....

Spojrzałam na Patricka zabójczym spojrzeniem.


-Dotknij mnie a połamię ci ręce. Wierz mi, nekromanta był mniej niebezpieczny.

- Ledwo co się ruszasz a mówisz o łamaniu wampirowi kości...

-Ruszam się wystarczająco, by zrobić o wiele więcej...

- Więc rusz się i idziemy.

- Myślałam, że chcesz pooglądać te wszystkie książki...

- Znam prawie wszystkie.

- Sporo musiałeś tu przesiedzieć...

- Zastanawia mnie dlaczego on ci pokazał te anioły... o czym rozmawialiście?

- Głowa mi pęka... myślisz że pamiętam? Chyba nie zdążył powiedzieć nic konkretnego.

- Ile jeszcze czasu potrzebujesz?

- Za dwie godziny będę gotowa. Przejrzę sobie w tym czasie kilka ksiąg i zregeneruję do końca siły.

- Jak myślisz... ona jeszcze żyje?

- Ona...? Że niby kto?

- Twoja zastępczyni.

- Aaaa... masz na myśli tą laskę, która opiekuje się teraz miastem. Powinna...

- Pójdę poszukać Artemis

- Taa.. czekaj, gdzie mój miecz?

- Też idę go poszukać.

- Jak chcesz, w razie czego będę w bibliotece.

- I tak w tym stanie za daleko nie odejdziesz.

Wszedłem na górę po krętych schodach.

-Się zobaczy...

*Kamila*

Wstałam z trudem z kanapy. Gdy tylko stanęłam na nogach, ugięły się one pode mną. W głowie mi się kręciło, a mięśnie bolały. Trzymając się ścian dotarłam do biblioteki. Z ulgą zajęłam miejsce na krześle. Przekartkowałam księgę, którą mi podał wcześniej nekromanta. Były tam rysunki różnego rodzaju demonów, duchów i innego rodzaju stworów. Odsunęłam ją na bok i podeszłam do innych regałów. Niektóre tytuły były napisane w dziwnym języku. Patrick mówił, że są tu książki o władaniu ogniem. Zastanawiałam się jak mam znaleźć tu coś konkretnego. Jakimś cudem znalazłam księgę o ogniu. Była całkiem spora. Wyciągając ją o mało co, nie upadłam na kolana. Gdy doniosłam ją na stolik przed oczami miałam czarne plamy. Ta walka mnie wykończyła. Gdybym była sama, nie wstawałabym z kanapy przez co najmniej dobę. Ale miałam zwyczaj nie okazywać słabości, przed nikim. Otworzyłam księgę, na samym jej początku był szczegółowy opis samego ognia, jego rodzajów, mocy, i siły destrukcyjnej. Powoli i w skupieniu zaczęłam kartkować ogromną księgę.
*************

*Patrick*

Schody były strasznie strome i znając stan w jakim się znajduje było duże ryzyko połamania sobie kości przez upadek. Wreszcie dotarłem na górne piętro i ku mojemu zdziwieniu odnalazłem wszystkie nasze bronie. Po tych kilku wiekach mój stary mentor nie zmienił się ani trochę... Wziąłem je ze sobą i ostrożnie schodziłem na dół.

- Mam je!

- Jestem z ciebie dumna. Przynajmniej tym razem nie straciłeś przytomności.

- Całe szczęście.

*Kamila*

Wtedy zamarłam... czułam się sparaliżowana. W książce, którą zobaczyłam był... mój rysunek. Co on robił w książce nekromanty?

-Patrick.... kto napisał te wszystkie książki?

- Nekromanta, widziałem jak sam je pisał. Nie jestem pewny czy dosłownie wszystkie...

- Trochę przerażające. Mimo wszystko wolałabym żeby sam je pisał.

- Ale dlaczego? Coś się stało?

- Taaa... można tak powiedzieć.

Patrzyłam jak zahipnotyzowana w moją podobiznę na starych stronach księgi.
***********

*Patrick*

Podszedłem do niej i spojrzałem w księgę. To co tam ujrzałem zamurowało mnie.

- Wygląda jak ty.

- Co znaczy, że wygląda jak ja? To przecież jestem ja!

- Tylko jak... przecież ta strona jest pewnie tak stara jak ja...

- Może napisał ją dopiero niedawno na jakiejś starej księdze?

- Nie mam pojęcia.

- Chyba będzie lepiej jak ją wezmę... A właśnie, co z tą księgą, którą zdobyliśmy w krypcie?

- Nie przyda się już ale na wszelki wypadek ją wezmę.

- Może się przyda jak miasto nawiedzi plaga zombie.

- Owszem.

- Trzeba będzie sprawdzić rozkład samolotów i znaleźć kogoś, kto nas podwiezie na lotnisko.

- Oby tym razem był to człowiek.

- Jak tym razem będzie to wilkołak to wyskoczę z taksówki. Haha...

- One akurat istnieją.

- Nie wierzę, żebym miała aż takiego pecha, żeby jakiegoś spotkać.

*Kamila*

O dziwo miałam dobry humor, może otarcie się o śmierć tak wiele razy w tak krótkim czasie, sprawiło, że zaczęłam doceniać chwilę wytchnienia.

- Miałaś i tak już sporego pecha, że spotkałaś mnie i to ci wystarczy.

- Taaa... przez to, że miałam pecha spotkać ciebie, musiałam walczyć z kilkoma wampirami, bandą zombie i nekromantą. I co najgorsze, użerać się z wkurzającym nauczycielem historii.

- Zastanawiałem się nad zmianą pracy.

- Tak chyba będzie najlepiej.

Odwróciłam wzrok w przeciwną stronę, lekko spuszczając głowę. Wykonałam swoją misję, dotrzymałam słowa. Nasza znajomość musiała się skończyć zaraz po powrocie.

- No to jak ruszamy?

- Taaa...

Opierając się o blat stołu podniosłam się na drżących nogach. Cholera... dalej byłam strasznie słaba. Mimo to próbowałam udawać, że nic mi nie jest. Ledwo udało mi się podnieść książkę i się nie przewrócić. Jednak czułam, że może to nastąpić w każdej chwili.

- Może wyruszymy jutro rano?

- Nie trzeba.

- Nalegam, przecież nie możesz wrócić do domu w takim stanie.

- W jeden dzień rany się nie zagoją, odpocznę w samolocie.

- Jak uważasz.

Ledwo idąc, ruszyłam w stronę wyjścia. Przed ogromnymi drzwiami dalej stała walizka, którą tam zostawiłam gdy tu wchodziliśmy. Spakowałam do niej księgę i wyszłam.

- Masz pomysł jak dotrzemy na lotnisko?

- Musimy złapać autostopa albo pieszo...

- Wolę poczekać na jakiś samochód. Lotnisko jest za daleko by drałować na piechotę.


- No to czekamy.

Patrick usiadł na swojej walizce patrząc to w lewo to w prawo czy przypadkiem nic nie jedzie.Zajęłam miejsce na ziemi koło niego, opierając się o swoją walizkę.

- Wątpię by ktoś tędy będzie przejeżdżał.

Powiedział Patrick wzdychając wątpiąco.

- Masz lepszy pomysł?

- Nie.

- Więc się nie wymądrzaj.

- Nawet jeśli ktoś się zatrzyma uważam, że i tak nas nie weźmie, bo się przestraszy.

- Niby czemu?

- Spójrz na siebie wyglądasz jak mumia.

- Przykro mi, że walczyłam o przeżycie kiedy ty uciąłeś sobie drzemkę.

- A jak myślisz... gdzie jest teraz ta trucizna?

- A skąd mam wiedzieć? W każdym razie to ja walczyłam kiedy ty sobie spałeś, czekając aż dosięgnie cię ogień i spłoniesz. Poza tym, skoro już skazałeś się na śmierć, każąc mi iść z nekromantą, mogłeś wymyśleć jakiś plan.

- Chciałem byś go zabiła wtedy w bibliotece... wyraźnie dałem znak krzycząc że nadszedł ten moment. Zdziwiłem się gdy z nim wróciłaś wtedy.

- Skąd miałam wiedzieć, że to miałeś na myśli. Myślałam, że masz plan. Poszłam z nim wtedy, żeby ci pomóc w razie gdyby nie wypalił. Nie miałam pojęcia, że tym planem było zwalenie całej roboty na mnie.

- Wiedziałaś na co się porywasz a ja? Skuty i słaby wampir z dziurą w brzuchu nic nie zrobi...

- Skuty wampir mógł wyraźniej powiedzieć, żebym odwaliła za niego robotę.

- O patrz coś jedzie!

- Nie trwało to długo. Weź mu pomachaj.

*Patrick*

Wyszedłem na szosę machając rękoma. Ku kolejnemu zdziwieniu kierowca się zatrzymał... to chyba był jakiś dzień dobroci dla wampirów i szamanów ognia. Wytłumaczyłem kierowcy, że mieliśmy wypadek samochodowy i czy nie mógłby nas podrzucić na lotnisko. Los nam sprzyjał kierowca zgodził się pewnie dlatego bo akurat tam jechał. Pokazałem Kamili, że może wsiadać. Wstała z ziemi i położyła swoją walizkę na tylnym siedzeniu, siadając za fotelem kierowcy. Również wsiadłem do samochodu tyle, że obok kierowcy, nie chciałem dobijać jeszcze bardziej Kamili. Kierowca milczał i nie zadawał prawie żadnych pytań za wyjątkiem tego czy potrzebujemy pomocy medycznej, oczywiście zaprzeczyłem, chciałem jak najszybciej znaleźć się już w domu.
***********

*Kamila*

Kiedy dotarliśmy na lotnisko podziękowałam kierowcy i ruszyłam z Patrickiem w stronę wejścia. Kiedy oddaliliśmy się już od samochodu odezwałam się do wampira.

- Coś mi si tutaj nie podoba. Nie ufam temu gościowi.

- Ty nikomu nie ufasz.

- Być może... Ale sam pomyśl, to nie za dużo szczęścia? Czekaliśmy ledwie kilkadziesiąt minut i już się pojawił. Zgodził się nas podwieźć mimo, że wyglądamy dziwnie. Pomijając już, że uwierzył w twoje żałosne kłamstwo.

- Nie chce w to wnikać po prostu poczekaj tu a ja kupie bilety.

- Nie wydaje ci się to dziwne? Wypadek samochodowy, w którym nie było samochodu a on o nic nie pytał. Jakby tego było mało, jakimś dziwnym trafem jechał na lotnisko.

*Patrick*

Nie odpowiedziałem nic tylko ruszyłem w stronę kasy zastanawiając się nad tą koncepcją dziwnego szczęścia. Zakupiłem bilety wydając resztę pieniędzy i wróciłem do Kamili.

- Załatwione samolot mamy za 3 godziny.

- Świetnie, proponuję w tym czasie coś zjeść. Nie jadłam nic od wieków, umieram z głodu.
- Dobry pomysł ale ty stawiasz.

- Jak chcesz. Na szczęście mam ze sobą sporo kasy.