niedziela, 17 czerwca 2012

Część VI-nowy nauczyciel

Troche to trwało ale na reszcie napisaliśmy kolejną część. Posty postaramy się dodawać maksimum z tygodniowymi przerwami.
P.S proszę was jeżeli się da napiszcie co myślicie o tym blogu, może macie jakieś sugestie co do jego treści. :3
***********************************************************************************************
Weekend się skończył i musiałam wrócić do szkoły, ciężko mi było uwierzyć że wolałabym spędzić kolejny dzień z wampirem niż siedzieć w szkole. Kiedy stanęłam na szkolnym korytarzu cała moja klasa już tam była. Łącznie z Katrine która już wróciła ze szpitala. Oczywiście nawet ona na mnie nie zwróciła uwagi, zawsze tak było jak Agnieszka była w szkole. wolała spędzać czas z nią niż ze mną. Kiedy zadzwonił dzwonek na lekcje wszyscy weszli do sali i usiedli w ławkach czekając na nauczyciela. Ja zajęłam swoje stałe miejsce w ostatniej ławce przy oknie, patrząc na ulice przez szybę usłyszałam jak ludzie w całej klasie o czymś rozmawiają
-Słyszeliście? Mamy mieć nowego nauczyciela od historii
-Serio? Nic nie słyszałam.
-Podobno to świetny nauczyciel.
-Zaraz się okaże, mam nadzieje że tak.
Wtedy do sali wszedł nowy nauczyciel, ubrany był w czarny płaszcz. Kiedy staną przed tablicą o mało co nie krzyknęłam.
-Dzień dobry jestem waszym nowym nauczycielem historii
Spojrzał w moją stronę i się uśmiechnął. Serce mi waliło, pierwszy raz w szkole marzyłam o drewnianym kołku, obrzuciłam go zabójczym spojrzeniem.
-Nazywam się Patrick van Lavendern. Ale mówcie mi panie profesorze.
-Panie profesorze co się stało z naszym poprzednim nauczycielem?
Zapytałam wstając i siląc się na normalny ton zwłaszcza przy słowie ,,profesorze”.
-Zrobił sobie wolne i jestem w zastępstwie, wyciągnijcie kartki.
Cała klasa, łącznie ze mną wyjęła kartki z plecaka.
-A teraz na kartach napiszcie jaką historię najbardziej lubicie, nie martwicie się, to nie jest kartkówka, pamiętajcie się podpisać.
napisałam na kartce tylko słowo średniowiecze, nie miałam ochoty na wymyślanie czegokolwiek więcej.
Patrick prawie cały czas patrząc na mnie zebrał kartki i zaczął je przeglądać. W końcu natrafił na moją kartkę.
-Kamila. Widać że się rozpisałaś.
--nie lubię historii
-Średniowiecze to bardzo okrutna epoka.
-wiem, okres zabijania wampirów.
Odpowiedziałam, w moim głosie bez trudu można było wyczytać że mam coś konkretnego na myśli. Oczywiście nikt z mojej klasy nie mógł się domyśleć o co chodzi.
-A tak. Wampiry, czarownice najwięcej ich spalono we Francji, kilka milionów.
-muszę się kiedyś tam wybrać.
wiedziałam że cała klasa z uwagą przysłuchuje się tej rozmowie, ale nie spuszczałam zabójczego wzroku z wampira.
-Chyba mnie nie lubisz co?
-a mam jakiś powód żeby było inaczej?
Po klasie rozeszły się szepty i stłumione śmiechy.
-Ale to nie zmienia faktu że zapiszemy temat lekcji.
Patrick napisał na tablicy temat a potem zaczął dyktować notatkę. Cała klasa notowała jego słowa w zeszycie dalej szepcząc o mojej dyskusji z nauczycielem. Kiedy skończył mówić lekcja dobiegała końca.
-A teraz zapiszcie zadanie domowe.
po sali rozszedł się pomruk niezadowolenia.
-Macie na następna lekcje opisać jedno wydarzenie które miało miejsce w Szkocji w czternastym wieku.
Zadzwonił dzwonek. wszyscy się spakowali i szybko wyszli z sali. Kiedy już nie było nikogo podeszłam do wampira.
--wyjaśnisz mi o co tu chodzi?
-Masz bardzo podobne do kogoś spojrzenie.  Jest z czymś jakiś problem?
-nie wiesz kim jestem?
-A kim miałabyś być
-N-nie, nie ważne. Dowidzenia.
-Następnym razem zmień stosunek do nauczyciela.
szybko ulotniłam się z klasy. miałam pewność że on przyszedł specjalnie bo wiedział że się tu ucze. Ale to że się tu zjawił musiało być zbiegiem okoliczności. Powinnam zastanowić się zanim cokolwiek powiedziałam. Przez pewność siebie o mało co się nie zdradziłam.
                                          *
Kiedy Kamila wyszła z klasy Patrick dalej siedział za biurkiem.
-To na pewno ona.
Powiedział uśmiechając się do siebie.

niedziela, 10 czerwca 2012

Część V-opowieść Patricka

Moje życie od samego początku nie było normale z prostego powodu - jestem wampirem...
Nazywam Się Patrick van Lavender. Pochodzę ze Szkocji z bardzo zamożnej rodziny, a urodziłem się 1355r. w doś trudnych dla świata czasach. Miałem wszystko, pieniądze, rodzina a nawet przyszłą żonę. Wszystko było dobrze aż do czasu gdy pewnego wieczoru wydarzyła rzecz, której nie zapomnę do końca życia, rzecz która zniszczyła wszystko co kochałem... Razem z matką, ojcem i dwoma siostrami zasiedliśmy do stołu by spożyć kolację jak każdego wieczora. Nagle przed domem słychać było jakieś hałasy coś w rodzaju krzyków. Ojciec poszedł to sprawdzić a po chwili kazał nam biec na górę lecz sam został na dole. Nagle usłyszałem trzask wyważonych drzwi. Bałem się, a jednocześnie chciałem bronić rodzinę... Po chwili usłyszeliśmy z resztą rodziny wrzaski ojca, coś jakby chciał nam powiedzieć - uciekajcie!! Matka wraz z moimi siostrami płakały, ja byłem w takim szoku, że nie mogłem. Strach kompletnie stępił moje zmysły... ... gdyż tu nagle - chuk! Drzwi od naszego pokoju zostały zniszczone. Stali tam ludzie uzbrojeni w pochodnie, kołki, krzyże i smołe.

Krzykneli - Brać ich! Spalić pomioty Szatana!
Matka stanęła za nami murem, wkońcu się ocnąłem. Wzięłem siostry i wyskoczyłem z okna... Moje serce zamarło... Czas wyraźnie stanął w miejscu. Widziałem jak zabijają moją matkę... Nim się spostrzegłem znaleźliśmy się na zewnątrz. Bez zastanowienia wraz z siostrami  pobiegłem w stronę lasu, który był niedaleko, gdy się odwróciłem nasz dom stanął w płomieniach. Biegłem przed siebie tak szybko jak nigdy. Potem znaleźliśmy schronienie w opuszczonym domu w środu lasu. Żyliśmy z tego co upolowałem, a niedaleko była rzeczka. Mijały tygodnie, miesiące, a nawet lata. Nastał rok 1422, można by rzec, że wydarzenia sprzed 10 lat poszły w zapomnienie,  ale tak nie było. Pewnego popołudnia w naszym domu wybuchła kłotnia między mną a moimi siostrami, która doprowadziła, że uciakły z domu. Zostałem sam... Minęły dwa lata i postanowiłem odejść o dtego miejsca. Nie mogłem pozwolić na wygaśnięcie rodu Kifune,  wkońcu zostałem jego głową. Poszedłem do miasta. Ku mojemu zaskoczeniu wszystko zmieniło się niedopoznania. Wszystko się rózniło... Znalazłem sobie pracę w mieście, pracowałem w stoczni. Pracowałem tam 5 lat po czym miałem okazję wypłynąć na nieznane mi dotąd zimie.
Zgodziłem się i opuściłem miejsce tak bliskie i okrutne mojej duszy. Żegluga trwała około pół roku po czym dobiliśmy do brzegu. Odłączyłem się od mojej grupy i brnąłem przed siebie. Doszedłem do wieży, w której mieszkał nekromanta. Przyjął mnie z radością. Robiłem u niego jako asystent, poznawałem jego skarby, aż wkońcu pokazał mi Artemis. Była to potężna broń,  którą mogli dzierżyć wampiry czystej krwi. Przpomniała mi się śmierć rodziców, że byłem wtedy bezbronny. Choć nekromanta zabraniał mi go wziąść
ja go nie posłuchałem. Wykradłem mu Artemis lecz ten przewidział to. Wygnał mnie z wieży krzycząc jakieś słowa niezrozumiałe dla mnie. Spojrzałem na broń i z radością pomyślałem, że 4 lata przyładnej służby nie poszły na marne. Nagle poczułem głód krwi. Poszedłem na pastwisko go zaspokoić lecz ku mojemu zdziwienniu wciąż byłem głodny. Piłem i piłem ale głód się nasilił. Wtedy zrozumiałem, że ten nekromanta
rzucił na mnie klątwę. Mój głód może zaspokoić tylko ludzka krew. Nigdy nie zabiłem żadnego człowieka, spanikowałem nie wiedziałem co robić... Głód z dnia na dzień był coraz silniejszy, słabłem. Ale miałem strategię... Kupiłem sobie rezydencję za oszczędzone pieniądze i tam zapadłem w długi wampirzy sen... Gdy się obudziłem przeszył mnie ból, a gdy spojrzałem za okno ujrzałem ogromne budynki, drogi, na których coś się poruszało. Pomyślałem sobie, że nie mogę dłużej głodować,a głód był nisamowity (wkońcu spałem 578 lat), muszę zabić człowika... Więc wyszedłem z domu zapolować...

czwartek, 7 czerwca 2012

Część IV- opowieść Kamili

Przepraszam was wszystkich za tak długą przerwe ale byłam na zielonce, W każdym razie żeby jak najszybciej dodać post pisałam go do 2 rano. Mam nadzieję że się spodoba.
P.S następną część pisze tylko Patrick więc pojawi się ona tak szybko jak szybko będzie mu się chciało pracować.
**********************************************************
Kiedy wróciłam do domu było niewiele po szesnastej. Moja rodzina oglądała w tym czasie jakiś film na DVD. Nie wiedzieć czemu nabrałam ochoty by spędzić z nimi czas. Jakby się zastanowić nie wychodziliśmy nigdzie od dnia w którym postanowiłam zostać bohaterem.
-Hej…
Cała rodzina zwróciła głowy w moją stronę.
-Grają dzisiaj fajny film w kinach, może pójdziemy na niego? Niedaleko jest ponoć świetna restauracja możemy iść do niej przed filmem.
Starałam się udawać że nie widzę zdziwienia na ich twarzach, i że ta propozycja była najnormalniejsza na świecie. Mimo wszystko zgodzili się pojechać i po dwudziestu minutach jechaliśmy już do centrum. Pomimo czasu jaki upłynął od kiedy ostatnio byłam w kinie zapamiętałam że będziemy tam jechać co najmniej pół godziny. Oparłam głowę o szybę, nie wiedzieć kiedy zaczęło padać. Zamknęłam oczy wsłuchując się w dudnienie kropel.
                                                                  *
Był początek jesieni, nie wiem czy to był ten rok, rok wcześniej czy jeszcze wcześniej. Zawsze lubiłam jesień. Była taka szara i smutna. Dokładnie tak jakby pogoda przedstawiała mój nastrój. Każdy ranek, ten także pokazywał mi że nie tylko ja mam w sobie mrok. Że na całym świecie są ludzi którzy czują się tak jak ja. Ironia losu ale to właśnie to mi poprawiało humor. Wstałam powoli z łóżka, spojrzałam na zegar, siódma rano. normalnie bym pewnie już pełna energii siedziała oglądając anime, ale w dnie takie jak dzisiejszy opuszczała mnie cała energia i chęć życia. Dzień w którym musiałam iść do szkoły. Nienawidziłam szkoły. Ale w przeciwieństwie do innych uczniów nie przeszkadzała mi nauka tylko uczniowie, przeszkadzał mi widok zajętych zabawą ludzi, przeszkadzały mi głosy i śmiechy, zwłaszcza głos Katrine, osoby która przez sześć lat podstawówki była moją najlepszą przyjaciółką a teraz nawet nie dostrzegała mojego istnienia, nie żeby ktoś je dostrzegał ale to że ona to robiła bolało najbardziej. Nie lubiłam tego świata, w szkole żyłam tylko myślą o powrocie do domu.  Jednak akurat ten dzień był inny, lekcje co prawda minęły normalnie ale to co się stało potem wszystko zmieniło. Kiedy wracałam do domu była już noc. Szłam tak kiedy usłyszałam czyjeś krzyki.
-Proszę, zostawcie mnie. Proszę. Pomocy!
-Zamkniesz się wreszcie?! Od twojego zachowania może zależeć całe twoje życie, oraz to czy będzie długie czy nie.
Normalny człowiek, albo przynajmniej 14-latek zadzwoniłby po policje i się schował albo uciekł. Ale oczywiście nie ja. Ja musiałam pomóc tej dziewczynie od razu. Nie nakazywał mi to tylko wrodzony idiotyzm w pomaganiu ludziom ale też pewność że mogę jej pomóc. Może gdybym nie władała ogniem nie zdecydowałabym się na to.  Bez dłuższego zastanowienia ruszyłam w stronę z której dobiegały dźwięki. Byłam pewna że dzieli mnie od tego miejsca co najmniej kilka uliczek więc miałam czas by chociaż przez sekundę zastanowić się nad tym co robię. Ostatecznie musiałam się zmusić żeby się zatrzymać i wyciągnąć z plecaka wycięty w kształt maski, czarny T-shirt który zrobiłam na technice i przewiązałam nim oczy. Plecak zostawiłam na ziemi, a sama jak najszybciej pobiegłam do atakowanej dziewczyny. Kiedy wbiegłam w tą uliczkę, dwóch osiłków stało nad skuloną przy ścianie budynku postacią. Kiedy stanęłam w nikłym świetle latarni jakoś ich ofiara chwilowo przestała interesować. Obaj zwrócili głowy w moją stronę.
-No, no. Ej ty zobacz kto nam się tu napatoczył.
Powiedział jeden z obleśnym uśmiechem patrząc to na drugiego typa, to na mnie. Przez chwile stałam w miejscu rzucając w nich spojrzeniem, przepowiadającym szybką śmierć.
-A ty co się tak gapisz mała?
Powiedział drugi i zaśmiał się obleśnie. Nie wierzyłam w to że byłam aż takim idiotą żeby się nie domyśleć że spojrzenie które sprawiało że ludzie z mojej szkoły odsuwali się na odległość kilku metrów zadziała na dorosłych facetów. Dobrze że umiałam zabijać nie tylko wzrokiem.
-Hej idioci, nie wiem czy zdajecie sobie sprawę że zaatakowanie tej dziewczyny to wasz drugi największy błąd dzisiaj. Pierwszym było nazwanie mnie ,,mała”
Zanim mój mózg zarejestrował wypowiedziane przeze mnie słowa, one już wydostały się z moich ust.
-Jak nas nazwałaś?
-Tak jak usłyszeliście.
-No dobra, przegięłaś, zaraz dostaniesz kare.
Mówiąc to spojrzał na mnie, co prawie wywołało u mnie odruchy wymiotne. Zaczęli iść w moją stronę ignorując skuloną postać przy bloku. Co prawda władałam ogniem od dawna ale nie zawsze mogłam się nim posługiwać jak chciałam, albo nie mogłam nim władać wcale, albo-co gorsza nie mogłam ugasić ognia który opanowywał całe moje ciało. Na szczęście, działo się to tylko wtedy jak byłam naprawdę zła. Tak jak teraz.
-No chodź maleńka, nie bój się nic ci się nie stanie. O ile będziesz grzeczna.
Po tych słowach zamilkł i obaj się zatrzymali. A to dlatego że całe moje ciało w niekontrolowany sposób zaczęło płonąć, blokując tym samym jedyne wyjście z uliczki. Cała moja złość wydobywała się ze mnie w postaci ognia lecz wcale nie słabła.
-Coś powiedział?
Wydusiłam z siebie przez zaciśnięte zęby i z przerażającym uśmiechem. Dwa zbiry odsunęły się aż do następnego końca uliczki i byłam pewna że oddaliby wszystko by móc przejść przez ścianę, choćby po to by móc się powiesić po drugiej stronie.
-Słuchajcie mnie teraz pluskwy, jest dla mnie tylko jedna rzecz gorsza od krzywdzenia ludzi, mianowicie nie pozwolę nikomu traktować ani nazywać mnie dziewczyną, dotarło?
Stali przyklejeni  do ściany i zastygli z  przerażenia. Miałam wrażenie że bez problemu mogłabym ich znieść jak robale którymi są.
-DOTARŁO?!
Ogień wokół mnie wzrósł jeszcze bardziej a dwójka zbirów zdawała mi się jeszcze mniejsza, z przerażeniem pokiwali głowami, byli teraz tacy bezbronni, tacy przerażeni. Jednak się im się dziwiłam, wiedziałam że wyglądam strasznie. Oczy miałam szeroko otwarte a usta bezwiednie uśmiechały się w psychopatycznym uśmiechu, uwieńczeniem tego wszystkiego były otaczające mnie płomienie które za mną przedstawiały trupią czaszkę. Nie mogłam opanować złości… nie mogłam opanować płomieni. Musiałam wyładować furie. Miałam wrażenie że moje ciało nie należy już do mnie, ktoś inny nim władał, może ogień albo furia ale to nie byłam ja. Coś skierowało moją lewą dłoń w prawy kąt zaułka, jak najdalej od płaczącej dziewczyny. Wtedy strumień ognia wystrzelił z mojej dłoni w stronę zbirów. Nie kierowałam swoim ciałem ale mocą tak. Im dłużej atakowałam tym większa była moja wściekłość i chęć zniszczenia. Tak ciężko było opanować gniew. W końcu zahamowałam płomienie i przygasiłam te które za mną płonęły. W tym samym momencie upadłam na kolana, miałam wrażenie że moje ciało zaraz wybuchnie. Ogień pulsował w moim wnętrzu chcąc się wydostać, ale byłam pewna że wtedy przejąłby nade mną kontrole. Starając się uspokoić wstałam na chwiejących się nogach. Na końcu uliczki nie było nic poza częściowo nadpalonym blokiem i popiołem pozostałym z dwójki ludzi. Wiedziałam że to co zrobiłam nigdy nie da mi spokoju, wtedy tak bardzo chciałam żeby to się nie stało. Nie wieżyłam że zabiłam dwójke ludzi. Niepewnie podeszłam do skulnej dziewczyny. Uklękłam przy niej, a kiedy na mnie spojrzała powiedziałam.
-Przepraszam że musiałaś to widzieć.
Jej oczy momentalnie się zaszkliły a po policzkach zaczęły spływać łzy. Patrząc mi prosto w oczy uśmiechnęła się i wyszeptała.
-Dziękuję.
Byłam zaskoczona ale też szczęśliwa że mogłam jej pomóc. Kiwnęłam głową i wstałam.
-Wracając do domu uważaj na siebie.
-Czekaj! Jak się nazywasz?
Odwróciłam głowę w jej kierunku.
-Gdybym każdemu wyjawiała moje imię nie musiałabym nosić maski.
Powiedziałam i odeszłam. W gardle miałam wielką gule, cieszyłam się że pomogłam tej dziewczynie ale nie mogłam uwierzyć że zabiłam człowieka, nawet jeżeli był śmieciem nie miałam prawa go zabić. Byłam w domu kiedy już wszyscy spali. Wiedziałam że nazajutrz wszystkie media będą trąbić o tym wydarzeniu, dlatego się cieszyłam że nikt nie wie o mojej mocy. Idąc do pokoju zauważyłam że nadal mam maskę. Wyglądała jak prawdziwy strój bohatera a nie pocięta bluzka. Może to miasto potrzebowało kogoś do ochrony.  Weszłam do pokoju i  wyciągnęłam z dna szafy miecz który dostałam od taty na moje ostatnie urodziny. Nietypowy prezent ale pokazujący jak bardzo mnie zna. Obiecałam sobie wtedy że nauczę się właściwie władać ogniem, że już nigdy nie wpadnę w szał i że będę chronić ludzi z tego miasta. Potem pojawiła się na ulicach bohaterka, zawsze ubrana na czarno, w masce, pelerynie i z mieczem, władająca ogniem. Ludzie nazwali ją mroczną gwiazdą nadziei.
-Kamila? Kamila wstawaj już jesteśmy.
Usłyszałam głos mojej siostry i zdałam sobie sprawę że już dojechaliśmy do restauracji. Wysiadając z samochodu myślałam o tym jak nagle praktycznie urwałam kontakt z rodziną, i jak praktycznie cały czas poświęciłam na bycie bohaterem i ćwiczenie umiejętności ognia. Nie chciałam kogokolwiek skrzywdzić, chyba że to byłaby absolutna konieczność. Potrząsnęłam głową odganiając  resztki snu. Nie chciałam o tym myśleć. To była przeszłość, chciałam po prostu zapomnieć, tak było najłatwiej.