piątek, 24 maja 2013

Część XVI - Upadek


*Kamila*

Obudził mnie zapach świeżej kawy oraz grzanek. Pierwszy raz od kilku dni byłam w miarę wypoczęta i nie czułam bólu w całym ciele. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam mieszkanie Shinry. Z salonu, który służył też za kuchnie i jadalnie wchodziło się do większości pomieszczeń w tym do sali operacyjnej, w której mnie opatrywał. Powoli usiadłam na kanapie, czując powracający ból. Czułam się nieporównywalnie lepiej niż przez kilka ostatnich dni, ale nie aż tak żeby móc normalnie funkcjonować. Przy czteroosobowym stole kręcił się Shinra, stawiając na nim talerze.

- O, wstałaś już. Jak się czujesz?

Powiedział jak tylko mnie zobaczył.

- Nie najgorzej.

Miałam zwyczaj nie narzekania na mój stan, cokolwiek by się nie działo. Podeszłam do stołu i zajęłam przy nim miejsce. Na talerzu przede mną leżały grzanki a do szklanki Shinra nalał wodę. Sam miał do picia kawę.

- Jak tak właściwie twoja misja? Wcześniej nie powiedziałaś na czym miało to polegać. Jeżeli nie chcesz mówić, nie mów. Ale zastanawiam się co cię nakłoniło do pojechania tak daleko i zostawienia miasta.

- Można powiedzieć, że wybrałam mniejsze zło.

- Chodzi o tego Patricka?

- Można tak powiedzieć...

- On... kim on jest?

Spojrzałam na niego pytająco, zagryzając zęby na grzance.

-Długo myślałem nad tym co się stało przed wyjazdem. Czytałem też o tym i to co on zrobił tej dziewczynie nie mogło być żadnym rodzajem hipnozy. Znam ciebie wystarczająco długo by wierzyć w niezwykłe... zdolności ludzi. Może nie powinienem się w to wtrącać. Jeżeli uznasz, że tak będzie lepiej, zrozumiem.

-Nie sądzę, żeby było to problemem. I tak już się nie spotkamy. O ile zachowasz to dla siebie, możesz wiedzieć. Jednak możesz być zaskoczony. sama nie mogłam w to uwierzyć, ale...

-On jest wampirem?

Przerwałam śniadanie, nie mogąc uwierzyć w to co usłyszałam. Shinra może i mnie znał, ale nie sądziłam, że uwierzy w istnienie wampirów. W dodatku od razu zgadł, że Patrick nim był.

-Skąd wiesz?

-Właściwie zgadywałem. Po twoich odpowiedziach domyśliłem się, że nie jest kimś normalnym. W dodatku została jeszcze kwestia śladów ugryzienia.

-Zaraz... co?

Na sam dźwięk słów ,,ślad po ugryzieniu" ogarnął mnie gniew. Czułam jak zaczynam płonąć. O dziwo na Shinrze nie zrobiło to wrażenia. Spokojnie wziął łyk kawy.

-Kiedy cię opatrywałem zauważyłem, że masz ślad po ugryzieniu. Nie wiedziałaś?
Ten cholerny krwiopijca był już martwy. Gdybym miała okazje jeszcze go zobaczyć, byłabym ostatnim człowiekiem, którego by spotkał.

-Uspokój się, bo spalisz mi mieszkanie. Jak skończysz jeść odwiozę cię do domu. Postaraj się wymyślić wiarygodne kłamstwo jak rodzice zobaczą cie w takim stanie.

Co prawda od dawna miałam pomysł jak oszukać moich rodziców, ale bardziej martwiłam się, jak będę bronić miasta w takim stanie.
Gdy wróciłam do domu powiedziałam rodzinie, że miałam wypadek i potrącił mnie samochód. Dzięki temu, że byłam już u Shinry udało mi się ich przekonać, żeby nie zabrali mnie do szpitala. Rzuciłam się na łóżku, rozkoszując się chwilą odpoczynku. Przejrzałam moją książkę telefoniczną w telefonie. Musiałam coś zrobić, żeby całkowicie zapomnieć o wampirze. Był to etap, który musiałam całkowicie zamknąć. Przewinęłam nazwiska do litery "P". Imię wampira pokazało się na wyświetlaczu. Zamknęłam oczy, gdy naciskałam ,,usuń". Wiedziałam, że najwyższy czas bym powróciła do normalności. Przynajmniej mojej normalności.

*Patrick*

Cały swój czas skupiałem na zajęciach z czasów mojego dzieciństwa czyli rysowanie, pisanie i inne twórcze rzeczy... szkoda tylko, że teraz wykonuje je tylko dla siebie. Wypisałem się ze szkoły by Mroczna Gwiazda Nadziei nie musiała mnie już więcej oglądać, ale nie chciałem żyć jak bezrobotny, czułem nieodpartą chęć uczciwego zarabiania mimo iż wcale nie było mi to potrzebne. Złożyłem papiery do pobliskiej biblioteki miejskiej by tam objąć stanowisko bibliotekarza. Było to zaletą, bo miałem łatwy i darmowy dostęp do wszystkich książek a czytanie było moją pasją. Zająłem miejsce w moim fotelu przed nadal niedziałającym telewizorem, ale na całe szczęście radio działało. Nauczyłem się już obsługiwać telefon, radio... nad telewizorem jeszcze pracuję... Nagle przypomniałem sobie o naszej misji z Kamilą... jak mogłem o tym zapomnieć... GDZIE JEST ZASTĘPCZYNI?! Zerwałem się gwałtownie z miejsca by ruszyć w stronę piwnicy, gdy już tam dotarłem namalowałem pentagram na ziemi własną krwią i skupiłem swoje myśli próbując odnaleźć fałszywą bohaterkę. Ku mojemu zdziwieniu nic... pustka... nie mogłem jej znaleźć a to oznacza jedno... była martwa. Upadłem na kolana i łzy ciekły mi po oczach. Zacząłem mazać się jak małe dziecko, ostatni raz tak się czułem po utracie rodziny, bolało, że to przeze mnie umarła. Była niewinna a została wmieszana w to całe cholerstwo, którego powodem byłem JA. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Łkałem jeszcze jakieś dziesięć minut po czym wstałem i w mojej głowie pojawiło się pytanie "Kto to zrobił?!". Postawiłem sobie nowy cel: znaleźć, przesłuchać i zamordować winowajcę. Nie zwlekałem długo, zabrałem ze sobą Artemis i wyszedłem z domu w poszukiwaniu tropu, zbliżała się noc więc to ułatwi mi zadanie.
Szedłem szybkim tempem ubrany w czarny długi, aż po kostki płaszcz, ręce trzymając w kieszeni. To by wyjaśniało dlaczego ludzie mnie omijają z daleka. Byłem tak wściekły, że musiałem strasznie wyglądać. Nagle poczułem psychopatyczną euforię... znalazłem trop więc zacząłem biec, ale tak wolno by nie wzbudzać sensacji, gdy nagle wieżowiec stojący dwadzieścia metrów ode mnie zamienił się w tarczę dla czegoś co wyglądało jak wielka ognista kula ale nie zdążyłem się przyjrzeć bliżej gdy fala uderzeniowa cisnęła mnie w budynek stojący na drugiej stronie ulicy.

*Kamila*

Nareszcie miałam czas dla siebie, ale obowiązki bohatera były ważniejsze. Zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu jakichś wiadomości. Dopóki był dzień, nie musiałam się martwić o psychopatyczne ataki w ciemnych zaułkach. Od razu zauważyłam sensacje, o której wrzały wszystkie media. Coś wielkiego uderzyło w budynek w środku miasta. Obawiałam się sporej ilości ofiar, więc oczywiście, że musiałam tam pójść. Poza tym praca odciągnęłaby moje myśli od mojej zastępczyni. Schowałam maskę i pelerynę. Kiedy sięgnęłam do skrytki w szafie, po mój miecz. Zauważyłam prezent, który dał mi Patrick na gwiazdkę. Kolejny problem, o którym wolałam zapomnieć. Schowałam miecz i ruszyłam na dół.

-Wychodzę.

Rzuciłam do rodziców, którzy siedzieli przed telewizorem.

-Co? Już idziesz? A może poopowiadasz nam nieco o swojej wycieczce?

-Nic ciekawego. Dużo zwiedzania, jedno czy dwa muzeum, sztywna atmosfera. Szkoci są strasznie drętwi. Przypominają armie żywych trupów, ale mają ładne pola. To ja lecę.

Nim zostałam zatrzymana wybiegłam z mieszkania. Musiałam się pośpieszyć, żeby było jak najmniej ofiar. Zdałam sobie sprawę, że powinnam załatwić sobie jakiś środek transportu. Nie mogłam stać i czekać na autobus, kiedy ludzie umierali. Po krótkim czasie dotarłam na miejsce. Budynek miał ogromną dziurę, jakby walną w niego meteoryt. Wokół nazbierał się ogromny tłum gapiów. Pobiegłam w miejsce, odosobnione od ludzi i założyłam maskę oraz pelerynę a także przypięłam miecz. Kiedy bez większych problemów przecisnęłam się przez tłum przede mną stanął ochroniarz.
-Przykro mi, nie ma przejścia.
Nie zdziwiłam mu się zbytnio. Od kiedy MGN stała się sławna miała wielu naśladowników. Pewnie myślał, że jestem jednym z nich. Spojrzałam mu w oczy, a wtedy otwory w mojej masce zapłonęły ogniem. Ochroniarz najpierw się przeraził, ale zaraz mnie puścił. Wyglądało to dziwnie. Budynek miał ogromną dziurę, a na ziemi był ślad jak po uderzeniu meteoru,  nie widziałam nic co mogłoby spowodować takie zniszczenia.
Kiedy zauważyłam dłoń wysuwającą się spod gruzów zaczęłam ostrożnie usuwać co większe kamienie. Musiałam uważać, żeby nie przysypać nieszczęśnika kolejnymi szczątkami budynku. Gdy odkopałam większość gruzu zobaczyłam człowieka. Był nieprzytomny a na plecach miał parę białych skrzydeł. Wyciągnęłam go całkowicie z zrujnowanego budynku i sprawdziłam puls. Oddychał. Niepokoiły mnie jego skrzydła, ale jego życie było w tej chwili ważniejsze. Na sobie miał tylko kawałek szarego materiału w dolnej partii ciała. Jakoś ciężko mi było uwierzyć, żeby przyszedł tutaj tak ubrany. Jego włosy były szare i na tyle długie, że mogły zakryć całą jego twarz, która miała delikatne rysy a na lewym oku widniała blizna. Rozważałam zawołanie pogotowia, ale zapewne zaczęliby zadawać męczące pytania.
Odwróciłam głowę, kiedy usłyszałam znajomy głos. Za moimi plecami zauważyłam Patricka.

*Patrick*

Dostrzegłem Kamilę, która stała obok kogoś poszkodowanego ale gdy przyjrzałem się mu bliżej wtedy osłupiałem. Podszedłem powoli kulejąc. Z mojego ubrania nie zostało wiele ale na tyle dużo bym zaoszczędził niepotrzebnych widoków.

- Ka... to znaczy Mroczna Gwiazdo Nadziei?!

- Jak cię tu wpuścili?

- Nie potrzebuję zaproszeń.

- Nie zauważyłeś ochrony?

- To coś prawie we mnie trafiło. A raczej ktoś.

Wskazałem drżącą ręką na postać czegoś co przypominało anioła a może nim było.

- Szkoda, że tylko prawie i... co ty mówisz?

- Kto to? Albo co to?

-Skąd mam wiedzieć? Leżał pod stertą gruzu to go wyciągnęłam. Może po prostu jakiś przebieraniec.

- Jakim cudem porusza skrzydłami skoro to przebieraniec?

Poszkodowany powoli wstawał jęcząc z bólu a po chwili spojrzał na nas. Czułem zbliżające się kłopoty...

- Nawet nie zauważyłam, że porusza skrzydłami...
- To patrz!

- O, żyjesz.

Anioł spojrzał na nas po czym przetarł oczy mając zapewne nadzieję, że to tylko przywidzenia jednak po chwili widać było, że zorientował się iż jest w błędzie. Zatrzepotał groźnie skrzydłami a jego ręka zaczęła iskrzyć po czym wycedził z trudem:

- Musicie umrzeć...

sobota, 11 maja 2013

Część XV- Rozstanie

Zanim zaczniecie czytać kolejną- 15 już część Ryuketsu no nibo, chcielibyśmy wam ogłosić, że oficjalnie powstał fanpage naszego bloga na fb! Ci, którzy chcą na bieżąco dowiadywać się o nowych notach, albo ciekawostkach z naszego bloga, lub zaproponować coś samemu, gorąco zapraszamy.

https://www.facebook.com/RyuketsuNoKibo
********************************************************

*Patrick*
Moje myśli nie skupiały się na tym, że to koniec klątwy tylko na tym, że moje nędzne życie wróci do normy. Zastanawiałem się co będzie z moją towarzyszką, wiedziałem, że po wyjściu z samolotu rozstaniemy się i wątpię bym ją jeszcze ujrzał ale może to i lepiej? Może teraz będzie miała lepsze życie? Mimo to cieszę się że ją poznałem i nie chciałbym znowu zostać sam... Ale jeśli tak miałoby być lepiej... ale na pewno nie dla mnie. Pomyślałem, że muszę wykorzystać jakoś resztki wspólnego czasu, zresztą co mi szkodzi.
-Kamila... a tak właściwie to jak poznałaś tego tam Shinre?
-To dosyć długa historia.
-Mamy jeszcze sporo czasu nim dolecimy na miejsce
-Skoro chcesz.
-Zamieniam się w słuch

*Kamila*

-To było po jednej z moich pierwszych misji jako Mroczna Gwiazda nadziei. Nie miałam jeszcze tego imienia, a po mieście krążyły dopiero pierwsze plotki o tajemniczym bohaterze. Nie panowałam też tak dobrze nad moją mocą i mieczem. Jakieś grupa nastolatków włóczyła się samotnie po mieście nocą. Było ich chyba trzech. Zostali zaatakowani przez uliczny gang. Kiedy stanęłam w ich obronie, trochę oberwałam. Kazałam tym chłopcom uciekać a ja podczas walki zostałam postrzelona z pistoletu. Na szczęście miałam na tyle siły by przepędzić ten gang. Ostatecznie uciekli. Chciałam ich gonić, ale ból w żebrach był nie do zniesienia. Osunęłam się na ziemie, starając się złapać powietrze. Wiedziałam, że nie mogę zadzwonić po karetkę. Wszystko mogłoby się wydać. Błagałam, żeby to samo przeszło, ale niezbyt w to wierzyłam. Wtedy usłyszałam nad sobą głos. ,,Hej, nic ci nie jest?" Spojrzałam w górę, na czarnowłosego chłopaka, wyglądał na 25 lat i ubrany był w lekarski kitel. W siatkach, które niósł widać było leki praz bandaże. ,,Nic mi nie jest" odpowiedziałam mu. Wtedy przyklęknął przy mnie. Chwile przypatrywał się mojej twarzy, a potem wyjął z siatki bandaż. ,,Zgaduję, że to ty jesteś tym bohaterem o którym wszyscy mówią?" Pokiwałam głową w odpowiedzi. ,,Jestem pod wrażeniem. Nie wyglądasz na kogoś, kto dałby radę udźwignąć takie brzemię. Jednak rana postrzałowa to nie jest byle co, trzeba cię opatrzeć." Wiedziałam, że ma racje, ale z przyzwyczajenia musiałam się upierać przy mojej wersji. ,,Nic mi nie będzie. Przejdzie samo" Powtarzałam wtedy. Nie chciałam niczyjej pomocy. Od zawsze radziłam sobie sama. ,,Słuchaj. Nie ważne czy jesteś bohaterem, czy nie. Jeżeli coś ci się stanie a nie będzie kto miał ci pomóc, to zginiesz. A wtedy w mieście znowu będą ginąć ludzie. Pozwolisz na to tylko ceną twojej dumy?". Był niesamowity, przez krótką chwilę wiedział o mnie więcej niż ludzie, których znałam lata. Ostatecznie się zgodziłam, żeby min pomógł. Zaoferował nawet, że zostanie moim osobistym lekarzem. ,,Od teraz, zawsze jak coś ci się stanie, zwracaj się do mnie. Jestem Shinra". Podczas jednej z akcji zostałam zraniona w głowę. Musiałam wtedy zdjąć maskę, żeby mógł mi pomóc. Od tamtej pory zna moje prawdziwe imię. Chociaż czasem dramatyzuje i jest nieznośny wiem, że mogę na nim polegać.

Opowiadając Patrickowi tą historie melancholijnie opuściłam głowę, uśmiechając się lekko. Shinra był pierwszą osobą, której zaufałam.

-Czyli jak wyjdziemy z samolotu udasz się do niego?

-Ktoś musi fachowo zająć się moimi ranami.

Nagle przeszedł mnie dreszcz, kiedy uświadomiłam sobie, co oznacza pójście do Shinry.

-Jest bardzo sympatyczny.

Głos Patricka tylko w nieznacznej części do mnie docierał. Po głowie krążyły mi moje własne myśli. I były one pełne narzędzi lekarskich i krwi.

-A więc to tak umrę...

- Jak to?!

-Shinra zwykle jest spokojny i przyjazny, ale wkurza się kiedy odwlekam pójście do lekarza. Jak zobaczy w jakim stanie są moje rany, i ile już czasu je ignorowałam to na pewno się wścieknie. Walka z nekromantą to przy tym nic.

- To bez sensu. On ma cię leczyć nie zabijać.

-Nie znasz go. Bardziej bezpiecznie by było gdybym wykrwawiła się na śmierć.

Czułam jak zaczynam blednąć. Shinra naprawdę potrafił być niebezpieczny.

- To co to za lekarz...

-Jedyny, który przy normalnych ranach mnie nie rani ani nie pozbawia mocy. Ale tym razem na pewno mnie zabije.

- I to przeze mnie...

-Wyluzuj. Sama się na to pisałam.

Nie lubiłam jak Patrick zaczynał się użalać. Oskarżał się o wszystkie złe rzeczy, które mnie spotkały. Zupełnie jakby całkowicie za mnie odpowiadał a ja nie miałabym własnej woli.

- No niby racja.

Po dłuższej chwili ciszy w końcu się odezwałam.

-Właściwie to co dzisiaj mamy?

- Oto jest pytanie...

Wyjęłam telefon i sprawdziłam datę w kalendarzu.

-I?

-Mamy czwartek. Całe szczęście. Mam jeszcze jeden dzień na pójcie do Shinry.

- Może nie będzie tak źle jak pójdę z tobą do niego?

-Nie trzeba. Myślę, że sobie poradzę.

- Więc zniknę tak szybko jak mnie poznałaś

-Tak chyba będzie najlepiej.

Odwróciłam twarz w stronę okna. Nie chciałam okazywać, że w sumie przywykłam już do wampira. Może nawet trochę go polubiłam. Kiedy samolot wylądował, wyszliśmy z niego. Patrick stanął przede mną wyciągając rękę w moją stronę.

-Dziękuję za wszystko.

-Nie ma sprawy. Zwykle nie lubię kłamać, ale zrobię wyjątek. Miło było cię poznać.

- Ja będę oryginalny i nie skłamię, mi również miło było

Ścisnęłam jego rękę na pożegnanie. Coś mnie ukłuło na myśl, że już go nie spotkam.

-Na razie Patricku van Lavendern.

Odwrócił się do mnie plecami i wolnym krokiem odchodził coraz dalej. Na koniec powiedział do mnie:

-Uważaj by twoja duma cię nie zgubiła...

Wtedy użył swojej wampirzej prędkości i zniknął z pola widzenia... możliwe, że już na zawsze.

Odwróciłam się i również odeszłam. Zastanawiałam się, co mają oznaczać jego słowa. Ruszyłam do domu Shinry. Wiedziałam, że nie mogę się przywiązywać do ludzi. Byłam bohaterem, codziennie ktoś mnie opuszczał. Kiedy dotarłam do domu Shinry przestałam myśleć o wampirze a zaczęłam o lekarzu, który może mnie zabić. Wsiadłam do autobusu i ruszyłam w stronę jego domu. Ruch dalej sprawiał mi ból, a ciężkie bagaże bynajmniej mi nie pomagały. Zastanawiałam się, czy rzucenie się pod samochód nie byłoby mniej bolesne. Kiedy w końcu dotarłam pod drzwi mojego lekarza, zaczęłam żałować, że przeżyłam spotkanie z zombie. Niepewnie zapukałam do drzwi. *Zachowaj spokój, zachowaj spokój... nie może wyczuć, że się boisz*

-Kto tam?

Rozległ się głos Shinry zza drzwi.

-To ja, Kamila.

Wtedy drzwi otworzyły się gwałtownie. Shinra, który się w nich znalazł wyglądał na wesołego. Musiał mieć dobry dzień. Prawie było mi szkoda, że zaraz mu go zniszczę.

-Kamila, wróciłaś! Nie uwierzysz, ale stęskniłem się za tobą. Jak było? Musisz mi opowiedzieć dokładnie o co chodziło w całej tej wyciecz....

Dopiero w tym momencie spojrzał na mnie i zobaczył w jakim jestem stanie. Nagle wydał się znacznie większy niż jest na co dzień. Spojrzał na mnie z góry a atmosfera wokół niego wydawała się palić, tak jak ja, gdy się zdenerwuję.

-Co... ci... się... stało...?

Widziałem jak zaciska pięści irytacji. Byłam pewna, że paznokciami zaraz przebije swoją skórę. Dzięki bogu, nie miał ze sobą piły mechanicznej. W przeciwnym wypadku klatka schodowa zostałaby zabarwiona na czerwono.

-Emm... widzisz... to była ciężka walka i...

-I nie mogłaś opatrzeć się chociaż odrobine lepiej niż zrobienie z siebie mumii?

-Właściwie ja nawet nie poobwijałam się bandażami. Gdyby to ode mnie zależało przyjechałabym tutaj bez żadnej opieki medycznej.

Uśmiechnęłam się, próbując ukryć przerażenie. Założę się, że wyglądałam jak dziecko, próbujące się wywinąć od ochrzanu rodziców. Moja taktyka, chociaż sprytna, tylko pogorszyła sytuacje.

*Błagam, niech nie ma na wierzchu ostrych narzędzi. Błagam, niech nie ma na wierzchu ostrych narzędzi.*

Shinra zacisnął dłoń na mojej ręce ściskając ją gniewnie. Potem pociągnął mnie do środka. Wolałam nie mówić, że jestem strasznie obolała i z trudem chodzę. To tylko pogorszyłoby sytuacje. Pozostawiłam torbę w przedpokoju i poszłam za Shinrą. Chwilę potem siedziałam na stole operacyjnym, na którym zwykle opatrywał pacjentów.

-Chyba nie ma drugiego takiego idioty jak ty! Normalny lekarz raz by cię nie zabił! Mogłabyś będąc w poważnym stanie pójść do szpitala!

-Na przyszłość będę pamiętać, żeby wykrwawić się na śmierć, gdzieś na ulicy...

Westchnął ciężko i ruszył do sąsiedniego pokoju. Modliłam się, żeby nie poszedł po ostre narzędzie. Tym razem farta nie miałam. Wracając, przyniósł apteczkę i nożyczki. Rozciął bandaż na moim brzuchu, głowie i rękach odsłaniając spore rany. Nie odezwał się, ale to lepiej. Czułam, że jeżeli otworzy usta to wybuchnie. Kiedy na nowo opatrywał moje rany, ja rozmyślałam, jak go odciągnąć od morderczych myśli.

-Widzę, że moja zastępczyni się spisuje. Miasto dalej stoi.

Shinra, który obwiązywał bandażem moją ręke, opuścił głowę. Jego chwilowe milczenie lekko mnie zaniepokoiło.

-Hej... co z nią?

Jego ręce zadrżały, Przerwał owijanie mojego ramienia i zacisnął pięści na bandażu.

-Nie... nie żyje...

Serce zabiło mi mocniej a w głowie zaszumiało. Jak to nie żyje?

-Została zraniona podczas jednej z misji, zaledwie wczoraj. Starałem się jej pomóc, ale okazała się mniej wytrzymała niż myślałem. Zadzwoniłem po karetkę, żeby szpital poinformował o tym jej rodzinę.

Nie... nie, nie, nie! Przecież... przecież to przeze mnie objęła tą funkcję. Niby byłam między młotem a kowadłem, ale... i tak czułam się winna. Przygryzłam wargę, żeby nie okazywać smutku. Wiedziałam, że Shinra przecież też może czuć się winny. Jaki miało sens płakanie teraz nad jej losem? Gdyby Patrick o tym wiedział na pewno by się załamał. Winę za jej śmierć ponosiła cała nasza trójka, więc nie było sensu mówić, że to wszystko przeze mnie. Patrick... miałam nadzieję, że się nie dowie o jej śmierci.

-W porządku?

Zapytał Shinra wznawiając opatrywanie moich ran. Pokiwałam głową. Ze mną było wszystko w porządku. Bo niby czemu nie? Mi nic nie było. Szlag... musiałam się powstrzymywać, żeby ukryć moje uczucia. Po opatrzeniu moich ran i kilku badaniach Shinra Podał mi kilka butelek z lekami.

-Dalej nie wierzę, że tak się urządziłaś. Zastanawiam się jakim cudem w ogóle chodziłaś.

Powiedział podając mi leki i szklankę z wodą. Na szczęście atmosfera już trochę się rozluźniła.

-Duma utrzymywała mnie na nogach.

-Tak bardzo typowe dla ciebie. Kiedy masz wrócić do domu?

-Jutro.

-W porządku, możesz tu zostać na noc. Jutro cię odwiozę.

Nawet przez chwile nie wątpiłam, że to zaproponuje. Zastanawiałam się tylko co powie moja rodzina, gdy zobaczy w jakim jestem stanie. Jednak, o dziwo bardziej mnie zastanawiało, jak będzie wyglądać teraz moje życie, bez tego wampira. Powrót do normalności prawie mnie zabolał...

 

*Patrick*

W dosyć krótkim czasie znalazłem się przed moim domem. Był w takim samym stanie jak zawsze czyli jedna wielka rudera. Powinienem się cieszyć, że to już koniec moich cierpień ale wcale nie czułęm się szczęśliwy. Znowu wypełniła mnie stara dobrze znana pustka, znowu byłem sam. Po wejściu do mojego królestwa zasiadłem na swym tronie (fotelu) i przez dłuższy czas rozmyślałem nad tym co ze sobą zrobię. Dla nieśmiertelnego czas nie ma znaczenia a wieczność jest przekleństwem. Może powinienem założyć rodzinę? Zacząć podróżować po świecie? Miałem za dużo koncepcji jednakże ostatecznie żadnej się nie podjąłem. Czas pokaże jak będzie wyglądać moje życie a teraz? Zajmę się pisaniem książek, szkicowaniem, oglądaniem telewizji (o ile wreszcie zamontują mi kablówkę) a może bardziej racjonalnie byłoby zapaść w kolejny letarg? Skończyłem myśleć i zszedłem do pracowni kończyć moje dzieła i oczekiwać na cud, który nada memu życi jakiś sens.