czwartek, 11 kwietnia 2013

Część XIV - Koniec podróży

*Kamila*
*Jest ciemno*
*Gdzie jestem?*
*Umarłam?*
*Wszystko mnie boli*
*A no tak. Walczyłam z nekromantą. Wykorzystałam całą energię, w dodatku wstrzyknął mi jakąś truciznę. Czyli jednak nie żyje. Ale skoro nie żyje, to czemu wszystko mnie boli? Zaraz, mam wrażenie, że leżę na czymś miękkim*
Otworzyłam oczy. Promienie słońca, chociaż niezbyt duże, oślepiały mnie. Leżałam na kanapie, dłoń, brzuch oraz głowę miałam owiniętą bandażem. Rozejrzałam się po pokoju, na fotelu koło mnie leżał Patrick. Był nieprzytomny, ale oddychał.
*************
*Patrick*
Wróciłem do domu po ciężkim dniu pracy na polu lawendy. Kolacja już na mnie czekała a przy stole stała cała rodzina: ojciec, matka oraz dwie moje ukochane siostrzyczki. Spędzaliśmy ten czas tak jak zawsze czyli śmiejąc się lub kłócąc o drobnostki lecz mimo to wszyscy wstawali od stołu cali weseli. Ruszyłem do swojego pokoju mając już w głowie plany na jutro. Usiadłem na łóżku i patrzyłem się na okno oraz na promienie słońca kryjącymi się za wzgórzem usianym lawendą... Widok był piękny lecz przerwał go przeszywający ból w klatce piersiowej i wtedy dotarło do mnie, że to wszystko było tylko snem i nagle usłyszałem głos Kamili.
-Hej, żyjesz?

- T-tak żyję... chyba

- To jest nas dwoje. Pamiętasz co się dokładnie stało? Moje wspomnienia niknął zaraz po tym jak pokonałam nekromantę.

- Możemy to pominąć....

- Chyba masz racje, co za różnica co się stało. Najważniejsze, że żyjemy.

- Chciałem ci tylko zaoszczędzić wymiocin

- Już się boję. Chyba jednak wolę nie wiedzieć.

- Cieszę się.

Podniosłem się z fotela z wielkim jękiem i stanąłem przed promieniem światła wpadającego przez okno.
*********
*Kamila*

Wszystko mnie zbyt bolało, żebym była w stanie się ruszyć. Patrzyłam na cień jego postaci stojącej w oknie.
*********

*Patrick*

Moja dłoń znalazła się w świetle ale tym razem nie paliła się ... także głód zniknął. Wreszcie byłem wolny.

- Hej, nie powinieneś aby spłonąć w ogniu, czy coś?

- Są dwa sposoby na pozbycie się klątwy. Pierwszy to zaklęcie a drugi to zabicie tego kto tą klątwę rzucił. Ja osobiście chciałem uniknąć tego drugiego...

- Myślałam, że klątwa działa tylko na picie krwi. Nie wiedziałam, że będziesz odporny na światło.

- Mój ojciec był śmiertelnikiem.

- Chyba nie rozumiem...

- Nie chciałem o tym mówić... to jest zbyt hańbiące. Jestem pół wampirem, moja matka była córką najpotężniejszego wampira klasy nocnej.

- Dlatego teraz ja rządzę ale żaden wampir mnie nie akceptuje przez to kim jestem.

- To dlatego nie masz znajomych i żyjesz sam w tym wielkim zamku? Czy akurat to jest spowodowane tym, że jesteś irytujący?

- Pytasz poważnie?

- Nie. W sumie mało mnie to obchodzi.

- I raczej już nie będę cię obchodzić. Klątwy nie ma, dotrzymałaś swoją obietnicę.

- Daj spokój... nigdy mnie nie obchodziłeś.

- Szkoda, że ja tak nie mogę powiedzieć.

- Niby czemu ja miałabym cię obchodzić?

- Bo mi pomogłaś i dla mnie jesteś przyjacielem ale rozumiem, że ja dla ciebie nikim dlatego ruszajmy już na samolot powrotny i niech to wszystko się skończy.

- Daj mi jeszcze pół godziny. Wszystko mnie boli i nie mam siły. A właściwie, co teraz będzie z tą księgą?

- Możesz ją sobie zatrzymać na pamiątkę.

- A na co mi ona?


- Są tu jeszcze inne księgi z dziedziny ognia.

Podszedłem do biblioteczki.

- Nie są one zarezerwowane dla czarnoksiężników albo czegoś takiego?

- A myślisz, że skąd bierze się twój ogień? Z wątroby? Z płuc? Nie... to jest coś na rodzaj magii.

- Ahaa... nie myślałam o tym nigdy.

- A właśnie, miałam cię o coś zapytać.

- A więc pytaj.

Nadal skupiałem swój wzrok na książkach.

- Wierzysz w anioły?

- Skoro istnieją demony to dlaczego nie miałoby być aniołów....

- Na książce, którą pokazał mi nekromanta był anioł. Zastanowiło mnie to. Skoro istnieją wampiry i anioły, to inne magiczne stworzenia też?

- Nie ma jednorożców.

Uśmiechnąłem się, gdyż na myśl przyszły mi te zabawne książki z bajkami, które kiedyś widziałem w sklepach.

- Bardzo śmieszne.... pytałam serio.

- Słyszałem wiele legend ale osobiście w nie nie wierzę. Takie o elfach, olbrzymach no i jednorożcach.

- Właściwie, to ile już jesteśmy w podróży?

- Nie wiem ile czasu byliśmy nieprzytomni. Zresztą, bez znaczenia.

Spróbowałam się podnieść, wszystko mnie bolało. Nawet siedząc czułam pulsujący ból w mięśniach.

- Wiem że to może i jest absurdalne ale mogę cię ponieść....

Spojrzałam na Patricka zabójczym spojrzeniem.


-Dotknij mnie a połamię ci ręce. Wierz mi, nekromanta był mniej niebezpieczny.

- Ledwo co się ruszasz a mówisz o łamaniu wampirowi kości...

-Ruszam się wystarczająco, by zrobić o wiele więcej...

- Więc rusz się i idziemy.

- Myślałam, że chcesz pooglądać te wszystkie książki...

- Znam prawie wszystkie.

- Sporo musiałeś tu przesiedzieć...

- Zastanawia mnie dlaczego on ci pokazał te anioły... o czym rozmawialiście?

- Głowa mi pęka... myślisz że pamiętam? Chyba nie zdążył powiedzieć nic konkretnego.

- Ile jeszcze czasu potrzebujesz?

- Za dwie godziny będę gotowa. Przejrzę sobie w tym czasie kilka ksiąg i zregeneruję do końca siły.

- Jak myślisz... ona jeszcze żyje?

- Ona...? Że niby kto?

- Twoja zastępczyni.

- Aaaa... masz na myśli tą laskę, która opiekuje się teraz miastem. Powinna...

- Pójdę poszukać Artemis

- Taa.. czekaj, gdzie mój miecz?

- Też idę go poszukać.

- Jak chcesz, w razie czego będę w bibliotece.

- I tak w tym stanie za daleko nie odejdziesz.

Wszedłem na górę po krętych schodach.

-Się zobaczy...

*Kamila*

Wstałam z trudem z kanapy. Gdy tylko stanęłam na nogach, ugięły się one pode mną. W głowie mi się kręciło, a mięśnie bolały. Trzymając się ścian dotarłam do biblioteki. Z ulgą zajęłam miejsce na krześle. Przekartkowałam księgę, którą mi podał wcześniej nekromanta. Były tam rysunki różnego rodzaju demonów, duchów i innego rodzaju stworów. Odsunęłam ją na bok i podeszłam do innych regałów. Niektóre tytuły były napisane w dziwnym języku. Patrick mówił, że są tu książki o władaniu ogniem. Zastanawiałam się jak mam znaleźć tu coś konkretnego. Jakimś cudem znalazłam księgę o ogniu. Była całkiem spora. Wyciągając ją o mało co, nie upadłam na kolana. Gdy doniosłam ją na stolik przed oczami miałam czarne plamy. Ta walka mnie wykończyła. Gdybym była sama, nie wstawałabym z kanapy przez co najmniej dobę. Ale miałam zwyczaj nie okazywać słabości, przed nikim. Otworzyłam księgę, na samym jej początku był szczegółowy opis samego ognia, jego rodzajów, mocy, i siły destrukcyjnej. Powoli i w skupieniu zaczęłam kartkować ogromną księgę.
*************

*Patrick*

Schody były strasznie strome i znając stan w jakim się znajduje było duże ryzyko połamania sobie kości przez upadek. Wreszcie dotarłem na górne piętro i ku mojemu zdziwieniu odnalazłem wszystkie nasze bronie. Po tych kilku wiekach mój stary mentor nie zmienił się ani trochę... Wziąłem je ze sobą i ostrożnie schodziłem na dół.

- Mam je!

- Jestem z ciebie dumna. Przynajmniej tym razem nie straciłeś przytomności.

- Całe szczęście.

*Kamila*

Wtedy zamarłam... czułam się sparaliżowana. W książce, którą zobaczyłam był... mój rysunek. Co on robił w książce nekromanty?

-Patrick.... kto napisał te wszystkie książki?

- Nekromanta, widziałem jak sam je pisał. Nie jestem pewny czy dosłownie wszystkie...

- Trochę przerażające. Mimo wszystko wolałabym żeby sam je pisał.

- Ale dlaczego? Coś się stało?

- Taaa... można tak powiedzieć.

Patrzyłam jak zahipnotyzowana w moją podobiznę na starych stronach księgi.
***********

*Patrick*

Podszedłem do niej i spojrzałem w księgę. To co tam ujrzałem zamurowało mnie.

- Wygląda jak ty.

- Co znaczy, że wygląda jak ja? To przecież jestem ja!

- Tylko jak... przecież ta strona jest pewnie tak stara jak ja...

- Może napisał ją dopiero niedawno na jakiejś starej księdze?

- Nie mam pojęcia.

- Chyba będzie lepiej jak ją wezmę... A właśnie, co z tą księgą, którą zdobyliśmy w krypcie?

- Nie przyda się już ale na wszelki wypadek ją wezmę.

- Może się przyda jak miasto nawiedzi plaga zombie.

- Owszem.

- Trzeba będzie sprawdzić rozkład samolotów i znaleźć kogoś, kto nas podwiezie na lotnisko.

- Oby tym razem był to człowiek.

- Jak tym razem będzie to wilkołak to wyskoczę z taksówki. Haha...

- One akurat istnieją.

- Nie wierzę, żebym miała aż takiego pecha, żeby jakiegoś spotkać.

*Kamila*

O dziwo miałam dobry humor, może otarcie się o śmierć tak wiele razy w tak krótkim czasie, sprawiło, że zaczęłam doceniać chwilę wytchnienia.

- Miałaś i tak już sporego pecha, że spotkałaś mnie i to ci wystarczy.

- Taaa... przez to, że miałam pecha spotkać ciebie, musiałam walczyć z kilkoma wampirami, bandą zombie i nekromantą. I co najgorsze, użerać się z wkurzającym nauczycielem historii.

- Zastanawiałem się nad zmianą pracy.

- Tak chyba będzie najlepiej.

Odwróciłam wzrok w przeciwną stronę, lekko spuszczając głowę. Wykonałam swoją misję, dotrzymałam słowa. Nasza znajomość musiała się skończyć zaraz po powrocie.

- No to jak ruszamy?

- Taaa...

Opierając się o blat stołu podniosłam się na drżących nogach. Cholera... dalej byłam strasznie słaba. Mimo to próbowałam udawać, że nic mi nie jest. Ledwo udało mi się podnieść książkę i się nie przewrócić. Jednak czułam, że może to nastąpić w każdej chwili.

- Może wyruszymy jutro rano?

- Nie trzeba.

- Nalegam, przecież nie możesz wrócić do domu w takim stanie.

- W jeden dzień rany się nie zagoją, odpocznę w samolocie.

- Jak uważasz.

Ledwo idąc, ruszyłam w stronę wyjścia. Przed ogromnymi drzwiami dalej stała walizka, którą tam zostawiłam gdy tu wchodziliśmy. Spakowałam do niej księgę i wyszłam.

- Masz pomysł jak dotrzemy na lotnisko?

- Musimy złapać autostopa albo pieszo...

- Wolę poczekać na jakiś samochód. Lotnisko jest za daleko by drałować na piechotę.


- No to czekamy.

Patrick usiadł na swojej walizce patrząc to w lewo to w prawo czy przypadkiem nic nie jedzie.Zajęłam miejsce na ziemi koło niego, opierając się o swoją walizkę.

- Wątpię by ktoś tędy będzie przejeżdżał.

Powiedział Patrick wzdychając wątpiąco.

- Masz lepszy pomysł?

- Nie.

- Więc się nie wymądrzaj.

- Nawet jeśli ktoś się zatrzyma uważam, że i tak nas nie weźmie, bo się przestraszy.

- Niby czemu?

- Spójrz na siebie wyglądasz jak mumia.

- Przykro mi, że walczyłam o przeżycie kiedy ty uciąłeś sobie drzemkę.

- A jak myślisz... gdzie jest teraz ta trucizna?

- A skąd mam wiedzieć? W każdym razie to ja walczyłam kiedy ty sobie spałeś, czekając aż dosięgnie cię ogień i spłoniesz. Poza tym, skoro już skazałeś się na śmierć, każąc mi iść z nekromantą, mogłeś wymyśleć jakiś plan.

- Chciałem byś go zabiła wtedy w bibliotece... wyraźnie dałem znak krzycząc że nadszedł ten moment. Zdziwiłem się gdy z nim wróciłaś wtedy.

- Skąd miałam wiedzieć, że to miałeś na myśli. Myślałam, że masz plan. Poszłam z nim wtedy, żeby ci pomóc w razie gdyby nie wypalił. Nie miałam pojęcia, że tym planem było zwalenie całej roboty na mnie.

- Wiedziałaś na co się porywasz a ja? Skuty i słaby wampir z dziurą w brzuchu nic nie zrobi...

- Skuty wampir mógł wyraźniej powiedzieć, żebym odwaliła za niego robotę.

- O patrz coś jedzie!

- Nie trwało to długo. Weź mu pomachaj.

*Patrick*

Wyszedłem na szosę machając rękoma. Ku kolejnemu zdziwieniu kierowca się zatrzymał... to chyba był jakiś dzień dobroci dla wampirów i szamanów ognia. Wytłumaczyłem kierowcy, że mieliśmy wypadek samochodowy i czy nie mógłby nas podrzucić na lotnisko. Los nam sprzyjał kierowca zgodził się pewnie dlatego bo akurat tam jechał. Pokazałem Kamili, że może wsiadać. Wstała z ziemi i położyła swoją walizkę na tylnym siedzeniu, siadając za fotelem kierowcy. Również wsiadłem do samochodu tyle, że obok kierowcy, nie chciałem dobijać jeszcze bardziej Kamili. Kierowca milczał i nie zadawał prawie żadnych pytań za wyjątkiem tego czy potrzebujemy pomocy medycznej, oczywiście zaprzeczyłem, chciałem jak najszybciej znaleźć się już w domu.
***********

*Kamila*

Kiedy dotarliśmy na lotnisko podziękowałam kierowcy i ruszyłam z Patrickiem w stronę wejścia. Kiedy oddaliliśmy się już od samochodu odezwałam się do wampira.

- Coś mi si tutaj nie podoba. Nie ufam temu gościowi.

- Ty nikomu nie ufasz.

- Być może... Ale sam pomyśl, to nie za dużo szczęścia? Czekaliśmy ledwie kilkadziesiąt minut i już się pojawił. Zgodził się nas podwieźć mimo, że wyglądamy dziwnie. Pomijając już, że uwierzył w twoje żałosne kłamstwo.

- Nie chce w to wnikać po prostu poczekaj tu a ja kupie bilety.

- Nie wydaje ci się to dziwne? Wypadek samochodowy, w którym nie było samochodu a on o nic nie pytał. Jakby tego było mało, jakimś dziwnym trafem jechał na lotnisko.

*Patrick*

Nie odpowiedziałem nic tylko ruszyłem w stronę kasy zastanawiając się nad tą koncepcją dziwnego szczęścia. Zakupiłem bilety wydając resztę pieniędzy i wróciłem do Kamili.

- Załatwione samolot mamy za 3 godziny.

- Świetnie, proponuję w tym czasie coś zjeść. Nie jadłam nic od wieków, umieram z głodu.
- Dobry pomysł ale ty stawiasz.

- Jak chcesz. Na szczęście mam ze sobą sporo kasy.