sobota, 25 stycznia 2014

Część XXII - Siostry Bólu i Śmierci

Blond włosa dziewczyna uśmiechała się ponuro, a w jej oczach widać było obłęd. W ręku trzymała trzy shurikeny. Posiadała pas najeżony sztyletami oraz dwie szable na plecach. Z tyłu stała druga dziewczyna. Była spokojna, z jej twarzy nie dało się wyczytać żadnych emocji. Jedno oko miała przysłonięte włosami. Na pierwszy rzut oka nie wyglądała na uzbrojoną lecz od razu Patrick zauważył czarne rękawiczki na jej dłoniach zdobione tajemniczymi symbolami, których on nie rozumiał. Dziewczyna w blond włosach zrobiła krok do przodu i ze skupieniem wpatrywała się w wampira z krwawiącym ramieniem. Czekała na ich pierwszy ruch. Po chwili Patrick wybudził się z ogromnego szoku. Widział kim one są... Znał je... To były jego siostry, Evelin oraz Sue. Patrick wymówił szeptem ich imiona co wzbudziło u dziewczyn szok podobny do tego, którego przed chwilą doznał Patrick.
- Skąd znasz nasze imiona?! - Krzyknęła Evelin i szykowała się do rzucenia w niego shurikenami. Sue stała za nią i nadal milczała oraz nie okazywała emocji.
Reakcja dziewczyny tylko upewniła Patricka w tym, że jego podejrzenia były słuszne, szok wrócił i opuścił kosę.
- Co z tobą do cholery? - Wyszeptała Kamila, nie spuszczając spojrzenia z przeciwników. Miecz trzymała uniesiony, by w każdej chwili móc odbić ewentualny atak.
- To są moje siostry...
- CO TY WYGADUJESZ IDIOTO?! - wrzasnęła krótkowłosa wampirzyca. Sue nareszcie okazała cień emocji, szok. Sue otworzyła szeroko oczy i lekko uchyliła usta nie mogąc uwierzyć w słowa obcego. Obcego? On podawał się za ich brata, a ich brat...
- Nasz brat nie żyje! - tym razem ciszej ale nadal wysokim tonem odparła Evelin.
- Jeżeli masz zamiar rozwiązywać swoje sytuacje rodzinne, to mógłbyś to zrobić, kiedy odnajdziemy Aniela?
- Mam dość waszego paplania. Sue ja biorę idiotę, a ty zajmiesz się tamtą dziewuszką - odrzekła wampirzyca i w jej oczach zapłonął ten sam obłęd co na początku i rzuciła się na Patricka wyjmując swoje dwie szable.
 Ku jej zdziwieniu Patrick zaczął uciekać. Nie pozostało jej nic innego jak rzucić się w pościg za kimś kto bezczelnie twierdzi, że jest ich bratem.Sue powoli zaczęła iść w stronę Mrocznej Gwiazdy Nadziei powoli ściągając rękawiczkę na lewej dłoni.

*Kamila*

Rzuciłam szybkie spojrzenie w stronę uciekającego Patricka. Co mu odbiło, żeby teraz zwiewać? Odrzuciłam chwilowo tę myśl. Miałam istotniejsze rzeczy na głowie. Zapłonęłam cała, szykując miecz.
- Nie wiem, czy wiesz, ale twoja siostra skazała się właśnie na śmierć. Nikt nie ma prawa mnie tak nazywać. Spokojnie, najpierw zajmę się tobą.
- Skazałam się na śmierć już dawno temu, z własnej woli. Czy wiesz jak wygląda śmierć? - zapytała beznamiętnie.
Po tych słowach zdjęła rękawiczkę. Na wewnętrznej części jej dłoni widniał pentagram.Wzruszyłam ramionami z beznamiętnym wyrazem twarzy.
- Nie mam pojęcia, chociaż wielokrotnie stawałam z nią twarzą w twarz. Jako wampir jeszcze toczysz jakiś tam marny żywot. Lecz zaraz będziesz miała okazję przekonać się, co jest po śmierci.
- Pozwól, że jego zapytamy.

Sue położyła lewą rękę na ziemi i wypowiedziała słowa "Memento Moris". Wokół jej dłoni ukazał się pentagram, który zaczął mienić się na fioletowo. Następnie wstała i zrobiła kilka kroków do tyłu. Z świecącej gwiazdy wyłoniła się koścista ręka, chwilę później dostrzec można było czaszkę skrywającą się pod kapturem i w ułamku sekundy przed Sue unosiło się coś co ludzie nazwaliby "Mrocznym Żniwiarzem". Zamarłam. Nie żebym szczególnie bała się śmierci. Przerażała mnie postać mrocznego żniwiarza. Obiema rękoma przytrzymałam rękojeść miecza, żeby zniwelować trzęsące się ostrze. Wiele razy stawałam praktycznie twarzą w twarz ze śmiercią, ale... nie tak dosłownie. Przygotowałam się do walki i czekałam na ruch przeciwnika. Z ręki Sue płynęła mała stróżka krwi. Uniosła ją w moim kierunku mówiąc "impetus". Mroczny Żniwiarz uniósł swoją potężną kosę i wykonał pionowy cios chcąc przeciąć mnie na dwie części. Odskoczyłam do tyłu, zasłaniając się dodatkowo mieczem. Otrząsnęłam się z szoku i wyrównałam oddech, żeby powstrzymać drżenie.

- Nie wiem co sobie myślisz. - Zwróciłam się do postaci stojącej przede mną. - Ale już nie raz patrzyłam w oczy śmierci. Radzę ci cieszyć się tym tytułem. Długo nie będziesz się nim cieszył.

Mój miecz zapłonął. Uniosłam go nad głową, wykonując pionowe cięcie. W stronę żniwiarza i wampira poleciał słup ognia. Płomień bez trudu zaczął pochłaniać Żniwiarza lecz ku mojemu zaskoczeniu nie robiło to na nim żadnego wrażenia. Po prostu stał i płonął wydobywając z siebie bełkot przypominający ponury śmiech.

- Chyba zaczynam mieć was dosyć...

Powiedziałam cicho. Szybka ocena sytuacji uświadomiła mi, co powinnam zrobić. Ogarnęłam wzrokiem całe pomieszczenie. Musiałam zwinnie przemknąć koło śmierci i zaatakować wampirzycę. Wtedy prawdopodobnie mroczny żniwiarz zniknie. Prawą ręką strzeliłam w jego stronę słup ognia. Wyminęłam mroczną postać, celując mieczem w wampira. Sue zdążyła jednak zauważyć moje taktyczne posunięcie. Wyciągnęła rękę w kierunki nadlatującego ostrza i pozwoliła na to by miecz przebił jej rękę. Pod nami w kilka sekund utworzyła się kałuża krwi, z której wyłoniły się macki i oplotły się wokół moich nóg. Wtedy Sue odrzekła:

- Nie próbuj używać swoich sztuczek inaczej się ugotujesz.

Wyciągałam już ręce w stronę kałuży krwi, jednak jej słowa mnie powstrzymały. Chwilę wahałam się co powinnam zrobić, jednak szybko znalazłam najlepsze wyjście. Ruchy miałam nieco utrudnione przez krwawe macki, ale udało mi się wykonać pchnięcie w brzuch wampira. Na jej twarzy zamiast bólu pojawił się jednak... uśmiech... wielki i upiorny.  W oczach nie było już widać życia, nie było widać nić prócz ciemności. Był to makabryczny widok. Mroczny Żniwiarz którego przyzwała zniknął tak szybko jak się pojawił. Z jej brzucha tryskała krew, która znalazła się po chwili na całym moim ciele. Nagle Sue wyciągnęła swoją rękę do tyłu i zaczęła ją wyginać. Słychać było trzaski łamanych kości i nagle z nadgarstka wyłonił się kościany szpikulec długości 20 centymetrów. Krew, którą byłam oblana, zaczęła twardnieć ograniczając moje ruchy do minimum...

*Patrick*

Pomimo mojej nadzwyczajnej prędkości nie mogłem zgubić mojej siostry. Najwyraźniej dorównuje mi kroku oraz zwinności. Wiedziałem, że prędzej czy później będę musiał z nią walczyć. Zatrzymałem się nagle wbijając moją kosę w ziemię oraz wykonując obrót. Evelin była wyraźnie zaskoczona i nie udało jej się uniknąć mojego kopnięcia, które odesłało ją dobre kilkanaście metrów dalej. Doskonale zdawałem sobie sprawę z umiejętności moich sióstr, ale przez te wszytskie lata stały się o wiele potężniejsze, wtedy zacząłem martwić się o Mroczną Gwiazdę Nadziei. Z zamyślenia wyrwały mnie ostrza lecące w moją stronę. Bez trudu odbijałem je Artemisem.

- Próbujesz mnie trzymać na dystans? Nic bardziej błędnego.

Po tych słowach Evelin spojrzała na mnie groźnie z uśmiechem na ustach i wyjęła z kieszeni dwa zwoje. Obróciła się wokół własnej osi rozwijając je. Na tych zwojach były umieszczone runy. Nie zdążyłem się im przyjrzeć kiedy to z run zaczęły w moją stronę wystrzeliwać shurikeny, kunaie i inne ostrza. Z sekundy na sekundę Evelin obracała się coraz szybciej, a wraz z tym zwiększała się częstotliwość lecących kawałków śmiercionośnej stali. Na samym poczatku ataku odbijanie było dziecinnie proste lecz potem było to wręcz niemożliwe i musiałem użyć duszy Artemisa. Zacząłem obracać go tworząc coś na podobieństwo okręgu. Okrąg przybrał kolor czarny i służył jako tarcza, lecz to nie było przeznaczeniem tej umiejętności. Średnica zwiększyła swoje wymiary przybliżone do średnicy tunelu i wtedy zatrzymałem kosę w linii poziomej, a czarny okrąg wystrzelił w stronę mojej siostry. Było słychać tylko głośny huk oraz widać mrok, który rozlewał się po tunelu spowijając wszystko ciemnością.

- Nie masz zbyt dużego pola manewru siostrzyczko.

Po tym zdaniu obrzuciłem ją swoim irytującym uśmiechem. Evelin stała wyraźnie zdezorientowana i wściekła. Wyjęła malutki sztylecik schowany w bucie. Widniały na nim podobne runy. Nigdy takiego czegoś nie widziałem, nie wiedziałem jak mam się przygotować. Sue krzyknęła i wbiła sztylet w ziemię, a raczej czarne podłoże. Nic się nie stało. Źrenice Sue mocno się rozszerzyły, a jej wargi zaczęły drżeć.

- Cco... co to ma być?! Co zrobiłeś! - Wykrzyknęła w moją stronę.

- Mówiłem, że masz małe pole manewru. Nie wiem co chciałaś zrobić z tym kawałkiem metalu, ale po twojej reakcji sądzę, że przez moją technikę nie zadziała.

- O czym ty bredzisz... - wyszeptała całą sparaliżowana.

- Patrz.

Próbowałem uderzyć Artemisem w czarną ścianę lecz tak jak się spodziewałem Artemis popłynął dalej tak, jakby tej ściany wcale nie było, jakby pochłonęła jego część.

- Uważaj - odparłem beznamiętnie.

Spod miejsca gdzie stała Evelin wystrzeliło ostrze Artemisa. Udało jej się uniknąć niespodziewanego ataku odskakując metr dalej. Po jej oczach widać było przerażenie, nie wiedziała co zrobić. Ostrze się cofnęło w momencie kiedy Patrick wyjął broń ze ściany.

- Jest to prawdziwa zdolność Artemisa, poza jego zabójczą trucizną na wampiry ukrytą w ostrzu. Jak widzisz mogę manipulować niewielką choć wystarczającą przestrzenią. Mogę cię zabić wyciągając tylko rękę...

- To dlaczego jeszcze żyję?

Głos Evelin wyraźnie się uspokoił. Patrick milczał, a jego włosy przysłaniały mu oczy. Nagle końcówka jego kosy wystrzeliła szpikulcem w ścianę, która oczywiście go pochłonęła. Szpikulec był umocowany do broni niesamowicie długim łańcuchem. Evelin odskoczyła do tyłu lecz nim ustała na podłożu poczuła jak coś oplata się wokół jej bioder. Był to ten sam łańcuch, który został wystrzelony z broni. Łańcuch zaczął poruszać się jak wąż i coraz bardziej ograniczał ruchy wampirzycy, aż w końcu padła na ziemię. Szamotała się i wyrywała ale to nic nie dało. Słyszała kroki, kroki swojego oprawcy, który zbliżał się do niej powoli. Czuła, że nastąpił jej koniec.

- Bo cię kocham siostrzyczko...

Evelin znów wytrzeszczyła oczy, z których spłynęła łezka. Nagle je zamknęła krzycząc:

- NIE PRAWDA! NIE MOŻESZ NIM BYĆ! ON NIE ŻYJE! ITATSUKE MÓWIŁ...

- Itatsuke? - spytałem zaskoczony. - Czy to ta poczwara namąciła ci w głowie?! A to skurwysyn... - mówiąc to nachyliłem się nad nią i położyłem rękę na jej policzku patrząc jej w oczy, umysł oraz duszę...

sobota, 4 stycznia 2014

Część XXI - Światło uwięzione w mroku

Oni by mnie tylko spowalniali. Tu trzeba działać natychmiast nim jeszcze jest czas zamiast obijając się w domu i poddawać się "odnowie biologicznej" - pomyślał Aniel idąc w swoich łachmanach przez park. Na myśl "odnowa biologiczna" wzdrygnął się nieco i mknął dalej w kierunki szpitala. Był środek nocy ale miasto zdawało się tętnić życiem, tylko dlatego, że w mieście doszło do prawdziwej tragedii. Kilkadziesiąt ludzi martwych, kilkaset ciężko rannych. Już od paru godzin trwają ewakuacje ludzi z obydwu wieżowców. Na szczęście solidna konstrukcja nie pozwoliła im się zawalić. Przez cały czas słychać było syreny wozów strażackich oraz karetki pogotowia. Nie zabrakło również policji, która już pracuje nad tym co spowodowało zniszczenia. Jedni mówią, że to był zamach, inni, że odłamek meteorytu, lecz nie znaleźli śladów potwierdzających ani jedno ani drugie. Anioł był winny śmierci tylu ludzi, był winny całego tego zamieszania i musiał to odpokutować chociaż w ułamku procenta. Ludzie, których mijał Aniel nie spuszczali z niego wzroku a nawet zatrzymywali się w miejscu by się upewnić, że dobrze widzą. Anioł na szczęście zakamuflował swoje skrzydła i były one niewidoczne dla zwykłych ludzi.

Będąc już pod samym budynkiem szpitalnym Aniel wiedział, że wszyscy lekarze w pocie czoła pracują by uratować tyle istnień ile sie da. Wzniósł się  swoich niewidzialnych skrzydłach i wleciał do sali gdzie leżeli nieprzytomni pacjenci. Prócz ich nie było nikogo. Aniel podchodził do każdego, dotykał ich głów i szeptał coś. Pomimo walce ze swoimi braćmi, upadku, walce z wampirem miał on resztki sił by mógł pomóc chociaż nielicznym. Starał się przechodzić z jednej sali do drugiej lecząc poszkodowanych i gdy poczuł, że właśnie osiągnął swój limit wyskoczył przez jedno z okien i wylądował delikatnie na ziemi.

Spojrzał w kierunku centrum miasta. Nadal widać było wieżowce otulone kłębami dymu. Aniel nie mógł zrobić nic więcej choćby nawet tego chciał. Był porywczy ale nie głupi. Widział, że w takim stanie nie zabije nawet chomika. Musiał odpocząć, a pobliski las był do tego idealnym miejscem - cisza, spokój i przede wszystkim możliwość dobrego ukrycia się. Po niecałej godzinie anioł znalazł się w lesie otaczającym miasto z dwóch stron. Był on ogromny. Ruszając dalej, w głąb lasu coś nagle chwyciło anioła za stopę i przewróciło go na ziemię. Aniel próbował wyostrzyć wszystkie swoje zmysły lecz nie udało mu się, był wyczerpany, zaczęło kręcić mu się w głowie, gdy nagle ujrzał dwie czarne postacie. Jedna z nich trzymała w ręku kosę, a druga bat, który oplótł stopę anioła. Podchodzili powoli do zdezorientowanego i wyczerpanego anioła. Aniel usłyszał cichy pomruk przypominający śmiech.

- Tu cię mamy gołąbeczku. - Parsknął właściciel bata.

- Martwiłem się, że nam uciekniesz - odezwał się drugi. - Pozwól, że zostaniesz moim gościem. Nie ma się czego bać jestem wspaniałym gospodarzem.

Po tym zdaniu Aniel poczuł tylko straszny ból w okolicach szyi i widział już tylko ciemność. Stał się światłem uwięzionym w mroku...