sobota, 4 stycznia 2014

Część XXI - Światło uwięzione w mroku

Oni by mnie tylko spowalniali. Tu trzeba działać natychmiast nim jeszcze jest czas zamiast obijając się w domu i poddawać się "odnowie biologicznej" - pomyślał Aniel idąc w swoich łachmanach przez park. Na myśl "odnowa biologiczna" wzdrygnął się nieco i mknął dalej w kierunki szpitala. Był środek nocy ale miasto zdawało się tętnić życiem, tylko dlatego, że w mieście doszło do prawdziwej tragedii. Kilkadziesiąt ludzi martwych, kilkaset ciężko rannych. Już od paru godzin trwają ewakuacje ludzi z obydwu wieżowców. Na szczęście solidna konstrukcja nie pozwoliła im się zawalić. Przez cały czas słychać było syreny wozów strażackich oraz karetki pogotowia. Nie zabrakło również policji, która już pracuje nad tym co spowodowało zniszczenia. Jedni mówią, że to był zamach, inni, że odłamek meteorytu, lecz nie znaleźli śladów potwierdzających ani jedno ani drugie. Anioł był winny śmierci tylu ludzi, był winny całego tego zamieszania i musiał to odpokutować chociaż w ułamku procenta. Ludzie, których mijał Aniel nie spuszczali z niego wzroku a nawet zatrzymywali się w miejscu by się upewnić, że dobrze widzą. Anioł na szczęście zakamuflował swoje skrzydła i były one niewidoczne dla zwykłych ludzi.

Będąc już pod samym budynkiem szpitalnym Aniel wiedział, że wszyscy lekarze w pocie czoła pracują by uratować tyle istnień ile sie da. Wzniósł się  swoich niewidzialnych skrzydłach i wleciał do sali gdzie leżeli nieprzytomni pacjenci. Prócz ich nie było nikogo. Aniel podchodził do każdego, dotykał ich głów i szeptał coś. Pomimo walce ze swoimi braćmi, upadku, walce z wampirem miał on resztki sił by mógł pomóc chociaż nielicznym. Starał się przechodzić z jednej sali do drugiej lecząc poszkodowanych i gdy poczuł, że właśnie osiągnął swój limit wyskoczył przez jedno z okien i wylądował delikatnie na ziemi.

Spojrzał w kierunku centrum miasta. Nadal widać było wieżowce otulone kłębami dymu. Aniel nie mógł zrobić nic więcej choćby nawet tego chciał. Był porywczy ale nie głupi. Widział, że w takim stanie nie zabije nawet chomika. Musiał odpocząć, a pobliski las był do tego idealnym miejscem - cisza, spokój i przede wszystkim możliwość dobrego ukrycia się. Po niecałej godzinie anioł znalazł się w lesie otaczającym miasto z dwóch stron. Był on ogromny. Ruszając dalej, w głąb lasu coś nagle chwyciło anioła za stopę i przewróciło go na ziemię. Aniel próbował wyostrzyć wszystkie swoje zmysły lecz nie udało mu się, był wyczerpany, zaczęło kręcić mu się w głowie, gdy nagle ujrzał dwie czarne postacie. Jedna z nich trzymała w ręku kosę, a druga bat, który oplótł stopę anioła. Podchodzili powoli do zdezorientowanego i wyczerpanego anioła. Aniel usłyszał cichy pomruk przypominający śmiech.

- Tu cię mamy gołąbeczku. - Parsknął właściciel bata.

- Martwiłem się, że nam uciekniesz - odezwał się drugi. - Pozwól, że zostaniesz moim gościem. Nie ma się czego bać jestem wspaniałym gospodarzem.

Po tym zdaniu Aniel poczuł tylko straszny ból w okolicach szyi i widział już tylko ciemność. Stał się światłem uwięzionym w mroku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz